Jakoś nie załapałem się na debiutancki krążek „Shapes” tej lubelskiej formacji w związku z czym spotkanie z „Incubate” jest moim pierwszym podejściem do ich twórczości. U nas też jakoś wcześniej muzycy nie gościli, zatem warto nadmienić, iż kapela powstała w 2005 roku w Lublinie, ma na koncie już dwie płyty i całkiem sporo sukcesów na rozmaitych festiwalach i konkursach rockowych. Pięciu muzyków tworzących kapelę w tym roku związało się z lubelską Electrum Production i ten krążek jest pierwszym owocem tej współpracy.
Sześć, a w zasadzie siedem (ale o tym później) długich kompozycji, które pewnie można byłoby, tak na szybko, wrzucić do progresywno metalowej stylistyki. Tym bardziej że początek rozpoczynającego „Nothing” to dosłowna zrzynka z Riverside. Ten sam oniryczny klimat, nawet wokal jakby z podobnej bajki. Nazywanie jednak Qube naśladowcami Riverside byłoby zbyt krzywdzące dla tej poszukującej także w innych muzycznych rewirach formacji. Bo choć w takim „Mantis” gitarowe riffy nieodparcie kojarzą się z nowojorczykami z Dream Theater, to jednak Qube mimo wszystko nieco inaczej widzi metalową agresywność, którą faktycznie łączy, jak na kapele progresywne przystało, z bardziej nastrojowymi zwolnieniami. Panowie sporo czerpią z metalcore’a, do którego nawiązania słychać niemalże w każdym z numerów. Fantastycznie miażdżą istną rzeźnią w „Obsession” w momencie, gdy Daniel Gielza zaczyna śpiewać: „What do you see in my eyes…”. Lubią też lublinianie pobawić się w bardziej techniczne granie, jak choćby w piątym w zestawie „Blame”, pokazując tym samym, że instrumentalna sprawność nie jest im obca. Szukającym bardziej stonowanych i klimatycznych numerów polecam „In The Name Of God”, szczególnie w jego pierwszej części. Ostatni „Way To Nowhere” uwypukla lekką fascynację Toolem ale i zmierza także w bardziej postmetalowe rewiry.
Na ładnie wydanej płytce znajdziemy jeszcze tzw. hidden track. To krótsza, radiowa wersja rozpoczynającego album „Nothing”. Takie spięcie klamrą solidnego krążka.