I znów nic się nie chce, wszystko jakieś takie normalne, bez polotu. Wstać, ubrać się, zrobić co trzeba. Po drodze coś zjeść i znow spać. I tak w kółko. A potem ręka przypadkiem kiedyś trafiła na półkę z niewysłuchanymi jeszcze płytami. Ech, cokolwiek do słuchania, byle grało. I... nadjechał walec, Po dokładnym zmiażdeniu mojej skromnej osoby, operator zatrzymał pojazd. Obejrzał zwłoki i stwierdził, że jeszcze zbyt mało mu masakry. Odjezdżajac w paskudny nowoczesny krajobraz zostawił na ziemi granat bez zawleczki... Rozprysnąłem się na na wszystkie strony świata.
"individual thought patterns" to pierwsza płyta Death z jaką się spotkałem, krótko powiedzieć... zmiażdżyła mnie, rozjechała jak walec, a potem jeszcze raz i jeszcze raz, po przesłuchaniu został ze mnie tylko cieniutki miętowy opłatek. Chuck był prawdziwym gitarowym magikiem, potrafił to czego nie potrafi wielu - pokazać, że umie grac, a przy tym wszystkim nie rozdrabniać się graniem zbędnych popisówek. Ciągłe zmiany tempa, riffow, a przy tym wszystko miesci sie w 3-4 minutach, cud po prostu cud. Muzyka, ostra jak brzytwa i bezkompromisowa, a do tego czyste i klarowne brzmienie. Dźwięki doskonałe na każdy obolały organ myślowy spragniony własnej destrukcji. Bez przerw na odsapnięcie, każdy kolejny utwór wgniata w glebę. To przecież tylko czterdzieści minut, tylko ? Wystarczy. Wystarczy do kompletnego unicestwienia.
I koniec, teraz już tylko szum w słuchawkach. Atomy powoli składają się w żyjącą jednostkę. Jak po wybuchu supernowej. Kosmiczna chwila chaosu. Wszystko po to by stworzyć nowy twór. Lepszy, silniejszy, bardziej odporny na ten straszny cywilizowany świat. Nawet te straszne miasta już tak nie bolą... Rest in peace Chuck, może twoje atomy wzbogacą kiedyś ciało jakiegoś muzyka...