μ-Ziq to Mike Pardinas. Szczupły długowłosy okularnik z Anglii, który całe dnie spędza przed komputerem, a wieczorami w zaciszu swojej sypialni nagrywa dziwne-piękne dźwięki.
Oto stereotypowy wykonawca IDM – Inteligent Dance Music – czyli po ganczowemu – jednej z pod-szufladek art-techno.
Przypadek Mike’a jest jednak nieco ciekawszy, gdyż to właśnie nie kto inny jak on, przyczynił się do wytworzenia tej obiegowej opinii o muzykach tego gatunku.
Jest to zrozumiałe kiedy przyjrzymy się chronologii wydarzeń. μ-Ziq to jeden z pierwszych artystów (obok Aphex Twin’a, Autechre, B12, Black Doga, Future Sound of London, Biosphere czy Ultramarine), dzięki któremu ambitna muzyka elektroniczna zdobyła należytą sobie popularność w latach ’90.
Tango N’ Vectif to słynny debiut μ-Ziq’a z 1993 roku, wydany przez angielski Rephlex, jedną z najważniejszych wytwórni IDM.
Jak większość płyt tej firmy Tango N’ Vectif nie należy do prostych i przyjemnych melodyjek na sen – choć w nie tak znowu do końca...
Logiczny zbiór argumentów μ-Ziq’a składa się z wartości μ (mu) i wartości ziq. Niczym Ying Yang, μ jest przeciwieństwem ziq, ale μ zawiera też pierwiastek ziq i odwrotnie. Niech μ będzie więc kolorem czarnym a ziq białym. μ jest zatem nocą a ziq dniem. μ jest księżycem a ziq słońcem. μ jest złem a ziq dobrem. μ jest koszmarem a ziq nirwaną. Niech μ będzie matematyką a ziq emocją. Niech μ będzie czymkolwiek, a ziq, przeciwieństwem czegokolwiek. Niech więc μ=μ a ziq=(1-μ). Czymkolwiek jednak nie byłoby i μ i ziq, jedno bez drugiego nie mogłoby istnieć – słychać to doskonale na każdym z 15 utworów na Tango N’ Vectif.
W czysto muzycznych porównaniach μ jest najczęściej twardym, przesterowanym i skomplikowanym rytmem, mającym zapewne swoje korzenie w muzyce industrialnej (Cabaret Voltaire czy Einstürzende Neubauten); μ jest też kwaśnym, świszczącym basem wyciągniętym prosto od wykonawców hardcore’owego, brutalnego techno; μ jest w końcu wszystkimi niepokojącymi teksturami i samplami duszno wypełniającymi Tango N’ Vectif.
Ziq to z kolei, delikatne plamy klawiszowe a la Brian Eno; Ziq to płynące, senne akordy wygrane na quasi klasycznych instrumentach o harmoniach rodem z muzyki poważnej końca XIX wieku; ziq to liczne jazzowe motywy, dopełniające gęstą fakturę muzyki; ziq to także typowe, cieplutkie brzmienia syntezatorów analogowych.
Ponieważ jednak μ zawiera w sobie cząstkę ziq, a ziq zawiera cząstkę μ, we wszystkich agresywnych i przesterowanych tematach możemy dosłyszeć się swoistej, elektrostatycznej przestrzeni, a w łagodnych, relaksacyjnych melodiach - złowrogich i nieprzyjaznych nut. Najlepiej słyszalne jest to w utworze Auqeam i Die Zweite Heimat.
Muzyka Pardinasa zatem opiera się na jasno zarysowanych przeciwieństwach. Może dlatego przypominać niektóre nagrania Aphex Twina – szczególnie z okresu I Care Becouse You Do, są to jednak dźwięki o wiele bardziej bezpardonowe i ekstremalne w obu optimach jednocześnie. Posłuchajmy na przykład Svan Vesta, który zaczyna się niczym koszmarne, agresywne techno, z klubu płynącego lawą extasy. Za chwilę jednak do narkotykowego szału, dolewa się mieszanka Bartoka, Strawińskiego i Tangerine Dream naraz! Znowu w Vibes słyszymy coś co można by nazwać hardcore jazzem. Z kolei The Sonic Fox na początku odstrasza maksymalnie obrzydliwą noisową ścieżką perkusyjno-basową, by za chwilę przeprosić kojącym motywem organowym rodem z gigantycznej katedry chwalącej imię Boga. Oba przeciwne sobie tematy przekrzykują się w amplitudach, gdyż Mike nie oszczędza pokrętła głośności w swoim mikserze. Wydaję się wręcz, że zamierzone było ustawienie wszystkich błagających o litość potencjometrów, w skrajnych pozycjach.
Może odnieść wrażenie, że Tango N’ Vectif pozbawiony jest wszelkiej szarości – jakiegoś potrzebnego kontrastu lub elementu, który scali przeciwieństwa. Tutaj wszystko jest albo czarne, albo białe. Mimo to upieram się, że to właśnie dzięki temu, nagrania z debiutu μ-ziqa, mają tak ogromną siłę oddziaływania. Niestety istnieje tutaj mały szkopuł. Żadna siła nie pokona pewnego mankamentu.
Prawie 80 minut ciągłego katowania i łagodzenia, membran naszych uszu, jednocześnie, czasem nie spełnia pożądanego rezultatu – to jest ciągłego zachwytu i przyjemności słuchania. Stąd też album Tango N’ Vectif nie zawsze ‘działa’ jako całość, stąd też nieco obniżona ocena końcowa.
Dobrze że Mike uniknął tego błędu na następnych płytach – szczególnie na drugiej, dojrzalszej, ale też mniej ekstremalnej – Bluff N’ Limbo – która podzielona została na dwa 40 minutowe krążki.
Jednak to właśnie Tango N’ Vectif uznawana jest za tą najważniejszą, i dlatego też w ramach mojego cyklu o art-techno prezentuje właśnie tą, a nie inną płytę chuderlawego, kudłatego szklarza z Wielkiej Brytanii.