Oto i kolejna recenzja, prezentująca kolejne ważne dokonanie gatunku zwanego przeze mnie art-techno – czyli przypomnijmy – zmyślonej szufladki skupiającej wszystkich tych muzyków, których artystyczne wizje wykraczają poza duszne sale modnych klubów i dyskotek, nie stroniąc też od inspiracji jazzowych, rockowych i ‘poważnych’.
Przedstawiana płyta to debiut zespołu Biosphere – Microgravity z 1992 roku.
Słowo ‘zespół’ jest chyba w tym przypadku lekkim nadużyciem, jako że w Biosphere do czynienia mamy z jednym tylko muzykiem – Geirem Jenssenem, wywodzącym się z zespołu Bel Canto (grupa ta łączyła w latach
‘80 wpływy New Age’a z brzmieniami wytwórni 4AD).
Płyta Microgravity obok Selected Ambient Works 85-92 Aphex Twina, debiutu The Orb’a, czy słynnej Warp’eowskiej składanki Artificial Inteligence, była jednym z pierwszych objawów narodzin zupełnie nowej muzycznej wrażliwości. Dźwięki Biosphere zawdzięczają tyle samo Brianowi Eno i kraut rockowcom co LFO i 808 State (jedne z najpierwszych ansambli wykonujących tak zwaną muzykę techno). Na tych ewidentnych stwierdzeniach można by właściwie oprzeć cała recenzje i czym prędzej ją zakończyć, gdyby nie pewien mały geograficzny szczegół.
Geir Jenssen pochodzi z pewnej niewielkiej norweskiej mieściny położonej niespełna kilkaset kilometrów od najzimniejszych zakątków naszej planety – północnego bieguna polarnego.
Zapytacie się, jaki to ma wpływ na muzykę? Wystarczy jednak posłuchać pierwszego utworku z płyty - tytułowego Microgravity a odpowiedź nasunie się sama.
Jak takimi prostymi sposobami – to jest nieskomplikowanymi brzmieniami syntezatora; delikatnym beatem; schowaną, zamgloną gitarą i samplami z filmów lat ’50 – Geir’owi udało się wytworzyć tyle zimna i mrozu, że możemy być świadkami zamiany tej kapiącej wody z rynny zza naszego okna w gruby sopel, doprawdy nie potrafię wytłumaczyć.
Mimo tego, że podczas lektury Microgravity, wszystko wokoło niechybnie zmierza ku zeru absolutnemu, nie czujemy się wyalienowani i zostawieni na pastwę bezlitosnej temperatury. Album ten posiada pełnie analogowego organicyzmu – podobnie jak większość dzieł lat ‘90 tego stylu, na przykład słynne Selected Ambient Works 85-92 Aphex Twina.
Microgravity nie jest zbyt różnorodnym zbiorem utworów, choć na pewno można wyróżnić tu fragmenty bardziej przestrzenne, prawie bez-rytmiczne (wspomniany utwór tytułowy, Cloudwalker II, Cygnus-A czy Biosphere) a także te nieco bardziej agresywne i pełne beatów, wciąż utrzymane jednak w bardzo pejzażowej atmosferze (Satelite Baby, Chromosphere). Mimo to album płynie znakomicie, posiada wiele zapierających dech w piersiach (z zimna) motywów i chyba dzięki swojemu niezbyt okazałemu czasowi trwania nie znudzi nawet bardzo początkujących adeptów tej plastycznej muzyki.
Microgravity to bardzo piękny i szczery debiut. Chociaż wiele brzmień z racji nieubłaganie płynącego czasu, jest dzisiaj lekko przeterminowana, bogactwo pomysłów i wspomniany organiczny mróz bronią tej płyty zawzięcie.
Jeśli zorza polarna umiałaby śpiewać zapewne Biosphere mógłby ją podać do sądu za plagiat :).
Polecam!
Fanom jeszcze bardziej ambientalnych ekscesów rekomenduje kolejne płyty Geira Jenssena (szczególnie Substrate) a także jego kolaboracje z Peterem Namlookiem i Higher Intelligence Agency.