I kolejna pozycja z dorobku Arcturus. Zespół nie zatrzymał się, nie stanął by odcinać kupony od swojej sławy. Nie jest to może jakaś wielka rewolucja, która mogłaby zniechęcić starych fanów. Muzyka złagodniała, wypełniła się nowymi elementami. Widać w tym rękę ludzi związanych z zespołem Ulver (przypomnijmy Arcturus to zespół gwiazd black-metalowych - patrz recenzja "La masquerade infernale"). Dzieki temu na płycie znajdziemy wstawki smakujące mocno trip-hopowato. Płyta powstawała przez dłuższy czas, w kilku sesjach, podczas których muzycy zbierali się, nagrywali parę kawałków i znikali. Dlatego płyta jest dość rożnorodna.
Już rozpoczynający płytę utwór "Kinetic" pokaże nam czym dziś jest Arcturus:
"Welcome this transmission from a fallen star(...)". Prawdziwe słowa. Muzyka nabrała smakowitego kosmicznego brzmienia. Dlatego nie dziwi wykorzystywanie brzmien typowych dla współczesnej muzyki elektronicznej - jak np. w środkowej części "Nightmare Heaven" - trip-hopowy podkład, pompatyczna gitara - jest po prostu "gwiezdnie". Dopiero w czwartym utworze, pojawiają się odniesienia do przeszłości - zaczyna sie ostro, szybko i konkretnie, ale to nie przeszkadza by miedzy tę ostrą (acz melodyjną) łupaninę wszyć pozytywkowy spokojny motyw, takie wyciszenie na moment, na chwilę bo zaraz znów wkraczamy w energiczny motyw gitarowy. Jeszcze raz na tej płycie objawi nam sie to Black-metalowe brzmienie. Utwór nr 6 - "Radical cut" jak huragan zmiata słuchawki z uszu. Soczyste, gęste brzemienie, szybkie tempo szaleńcza skrzekotliwa wokaliza Garma. Po takim szaleństwie człowiek oczekuje tylko ciszy i spokoju. I to uspokojenie przynosi nam właśnie ostatni utwór - "For to end yet again". Zaczyna się dziwnie, jak soundtrack do jakiejś bajeczki, a po chwili już jest normalnie, ale to tylko przykrywka do misterium, które następuje po paru minutach. Wszystko cichnie pojawia się tylko pseudofortepian (już chyba nigdy nie zrozumiem czemu zespoły nie chcą zagrać na płytach, na prawdziwym instrumencie - podpierając się nędzną syntezatorową imitacją). Solówka niemal klasyczna, senna - bajeczna wprost. W tle tylko oddech gwiazd - ściana dla bawiącego się klawiszami Sverda. Bez ogródek jest to najlepsza klawiszowa solówa jaką kiedykolwiek uslyszałem na płycie progmetalowej. Po chwili zostaja już tylko gwiazdy. I znów muzycy powracają i już na ostro kończą tę płytę.
Podsumowując, muzycy Arcturus zaserwowali nam kolejny popis swoich wysokich umiejętności. Płyta choć nie jest tak spójna jak, jej poprzedniczka ogolnie prezętuje się bardzo dobrze. Dodanie nowych elementów, przy utrzymaniu starych to świetny pomysł. Garm nie szaleje tu już tak ze swoimi możliwościami wokalnymi, ale jest czego posłuchać. Częściej śpiewa "swoim" głosem, czasem nawet nieco wkraczając w pop. Sverd wyhyla się co prawda bardziej ze swoimi ciągotami do typowego progmetalowego nudziarstwa, jednak nie zapomina, że parapecik to nie tylko możliwość szybkiego przebierania palcami po klawiaturze w tę i na zad. Po prostu kolejna bardzo dobra odsłona palących nut z krainy mrozów.