Na wstępie pragnę uspokoić wszystkich, którzy z zaniepokojeniem przyjęli pojawienie się na łamach arcyzacnego Caladana niniejszej recenzji. Nie kochani – nie będziemy teraz pisać o przedstawicielach tzw.”normalnego” metalu. Krążek ten tylko pozornie nie ma nic wspólnego z progresywnym graniem.................ale po kolei.
Masterplan to nowe wcielenie norweskiego „boga” mikrofonu Jorna Lande, który wespół z muzykami związanymi z powermetalowym Helloween (Roland Grapow, Uli Kush) i Iron Savior (Jan S.Eckert) stworzył zespół stanowiący kolejny krok w jego przebogatej i fascynującej karierze. Przypomnijmy.
Debiut artystyczny Jorna sięga 1992 roku, kiedy to z niemniej słynnym gitarzystą Ronni Le Tekro zakłada Vagabond, z którym nagrał dwa krążki oferujące muzykę ocierającą się o pop-rockowe konwencje. Prawdziwym starterem kariery pana Lande okazało się jednak zaproszenie do współpracy przez ex-muzyków Whitesnake Micky Moody’ego i Bernie Marsdena, którzy szybko skojarzyli wokal Jorna ze swoim byłym szefem Davidem Coverdale. Pod szyldem The Snakes nagrali oni album koncertowy oraz kultowy już dzisiaj „Once Bitten...”. Niepokorna i wiecznie potargana dusza Jorna nie pozwoliła jednak na zbyt długie zagrzanie miejsca u boku Whitesnake’owych wyżeraczy. Jak się okazało ów brak stabilności muzycznej jest chyba jego największym problemem. Później była sympho-blackmetalowa formacja norweskich ziomków Mundanus Imperium oraz melodyjne, hard rockowe wcielenie amerykańskiego Millenium. Kolejnym ważnym krokiem, kto wie czy nie równie przełomowym jak The Snake, była współpraca z Tore Ostby (Conception) i Johnem Macaluso pod nazwą Ark. Ark legitymuje się dwoma wyśmienitymi albumami i tutaj właśnie należy dopatrywać się początku romansu pana Lande z progresywną muzą. Krążą plotki, iż niesforny Jorn opuścił Tore i spółkę dla Masterplan, jednakże oficjalne strony internetowe milczą jak zaklęte. Opisując karierę Jorna należy koniecznie wspomnieć o świetnym progresywno hardrockowym projekcie stworzonym z Finnem Zierlerem Beyond Twilight (płyta „The Devil’s Hall of Fame” była moją The best of 2001:-) oraz o wydawnictwach solowych „Starfire” i „Worldchanger” realizowanych pod nazwą Jorn. Aby postawić kropkę nad „i” wymienić trzeba także brawurowo wyśpiewaną rolę inkwizytora w rock operze Nikolo Kotzeva Nostradamus..................ufff. Wróćmy jednak do Masterplan.
Mimo, że Masterplan powstał na kanwie Helloween nie odnajdziemy tu zbyt wiele naleciałości niemieckich powermetalowców. Od pierwszych taktów albumu zostajemy bombardowani wielce energetyczną dawką ekspresji i melodii. Płytę Masterplan możemy wyraźnie podzielić na dwie grupy utworów. Przebojowe i proste hardrockery w postaci „Spirit never die”,”Kind hearted light”,„Sail on” i sztandarowego „Enlighten me” (pod koniec 2002 roku ukazała się Epka o tym tytule) sąsiadują z utworami będącymi niejako reminiscencją bogatej kariery Jorna. Ukoronowaniem tej drugiej, ambitniejszej grupy utworów jest nieomalże epicki „Soulburn”. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, iż utwór ten jest oczkiem puszczonym w kierunku utworu „Hellfire” Beyond Twilight. Demoniczna atmosfera, quasi chóralne orkiestracje klawiszowe czy też wreszcie podobny sposób śpiewania Jorna (tutaj zamiast zaśpiewanej dobitnie sentencji „Hellfire” słyszymy „Faithfinder”:-) karzą jak najbardziej kojarzyć „Soulburn” z Zierlerowskim okresem kariery pana Lande. Podobnie, aczkolwiek już nie tak wyraźnie, jest z „Crystal night”, „Bleeding eyes” i „Crawling from hell”. Ostatni z wymienionych jest chyba najbardziej dynamicznym kawałkiem albumu. Jak przystało na Jorna na Masterplan odnajdziemy również i balladę, chociaż w tym przypadku należy użyć sformułowania „ballada hard rockowa”. Zamykający album „When love comes close” rozpoczyna się niczym Zeppelinowskie „Schody do nieba” aby po chwili przeistoczyć się w dobitnego i klasycznego hardrockera. I tutaj właśnie Jorn przypomniał sobie za co kocha go lwia część fanów. Wypisz wymaluj David Coverdale z najlepszego swojego okresu!!! Miód na uszy starych hard rockowców:-)
Wersja limitowana albumu Masterplan (której to jestem szczęśliwym posiadaczem) zawiera bonusowy CD wypełniony multimediami. Znajdziemy tu teledysk hitu „Enlighten me” (jak wspaniale stanąć oko w oko ze swoim idolem:-), znakomity wywiad z włóczącymi się po hamburskim porcie muzykami oraz dość atrakcyjne screensaver’y i wallpaper’y.
Na koniec słówko wyjaśnienia końcowej noty płyty Masterplan (w zasadzie jej braku). Zdaję sobie sprawę, iż odbiór tego materiału może być skrajnie różny. Dla ludzi wychowanych na starej szkole metalu oraz oczywiście dla fanów Jorna (melduje się:-) jest to wydawnictwo wręcz obowiązkowe. Dla progmaniaków, u których nie bije hard rockowe serducho muzyka Masterplan objawi się jako tzw. „pitu pitu”:-( Cóż, nie chcąc mącić w głowach ósemką lub dziewiątką stawiam niezbyt sprytnie gwiazdkę.
........ciekawe na jak długo niesforny Jorn Lande pozostanie związany z Masterplan.......