Italo-prog, odcinek czwarty. Opóźniony.
Wiem, że mam tydzień obsuwy, ale siła wyższa, to znaczy przeznaczenie, życie, itp. W każdym razie nie mogłem przygotować kolejnych tekstów w tamten weekend.
Dlaczego właśnie włoski rock progresywny wybrałem na wakacje? Kiedy pisałem „Elementarz progresywny” z powodu szczupłości miejsca musiałem ominąć sporo płyt, które bardzo lubię i cenię. Postanowiłem je po prostu zrecenzować – trochę mniej znanych, ale bardzo dobrych krążków – coś w rodzaju letniego dokształtu progresywnego. Kiedy robiłem taką listę „na szybko” okazało się, że jej większość stanowią albumy włoskich zespołów. To już tak zostało, postanowiłem skupić się tylko na wykonawcach z półwyspu Apenińskiego. Co prawda ta lista dalej nie jest kompletna, nie bardzo wiem, o czym będę pisał za dwa tygodnie (za tydzień będzie Adriano Monteduro & Reale Accademia Di Musica), ale materiału do końca wakacji na pewno mi nie zabraknie.
Locanda Della Fate to moje stosunkowo świeże odkrycie. Zespół ten należał do drugiej fali włoskiego prog-rocka, które miały średnią przyjemność debiutować w drugiej połowie lat siedemdziesiątych. Właściwie nie ma w tej muzyce nic, co by wyróżniało LDF spośród innych podobnych kapel. Nic oprócz muzyki. W przypadku tej płyty Italo-progowa forma została wypełniona materiałem absolutnie najwyższej jakości. A jak przyrządzono ten materiał – można powiedzieć – na dwa sposoby. Albo jest to mini suita z kilkoma przeplatającymi się tematami – „Forse le lucciole non si amano più”, albo są to progresywne piosenki, czyli wiadomo – jest główny temat, on się przewija przez cały utwór, a od czasu do czasu mamy różne instrumentalne dygresje – czyli reszta tych dłuższych. Warto zwrócić uwagę na to, co dzieje się w finale „Profumo di colla Bianca”, począwszy od siódmej minuty. Warto tez zwrócić uwagę na krótki fortepianowy motyw rozpoczynający „A volte un istante di quiete”, a który praktycznie „niesie” cały utwór. Jako bonus, na kompaktowej reedycji umieszczono utwór „New York” – gdyby kariera zespołu potoczyła się bardziej pomyślnie, to mógłby być ich przebój – ładna, szybko wpadająca, efektownie zaaranżowana piosenka.
“Forse Le Lucciole Non Si Amano Piu” to jeden z najbardziej stylowych albumów włoskiego prog-rocka jakie znam, nawet bardziej stylowy od debiutu PFM. Istny wzorzec z Sevres Italo-proga. Nic dodać, nic ująć.
Po dwudziestu dwóch latach od debiutu LDF dorobiło się kolejnej płyty, która na progarchivach rating ma raczej nieszczególny. Nie znam, nie śpieszę się. Za to debiut polecam z czystym sumieniem. Doskonała płyta!