Nie będę ukrywał , że koncertowy album “First Live in Japan” to moje pierwsze spotkanie z Arti & Mesteri. Na progarchives wyczytałem , że to zespół o poważnym stażu i pokaźnym dorobku, wysoko ceniony przez znawców. No cóż, lepiej późno niż wcale – jak powiedział jeden facet na “Ghostbusters II” widząc “Titanica” wpływającego do portu nowojorskiego.
Lubię płyty koncertowe, bo scena najlepiej weryfikuje umiejętności artysty. Dobry zwykle dostaje na niej skrzydeł, a wyniki tej działalności często stają się obiektami kultu. Koncertowa płyta Arti & Mesteri raczej pewnie nie będzie mogła liczyć na aż taki status, z różnych powodów zresztą, jednak jest to bardzo dobry album. Trudno mi powiedzieć na ile oddaje wizerunek zespołu z płyt studyjnych . ale na żywo prezentują się bardzo interesująco. “First Live in Japan” jest podzielony na trzy części – dwie pierwsze to obszerne fragmenty dwóch pierwszych płyt Arti E Mesteri - “Tilt” i “Giro di Valzer per Domani”, a trzecia to kilka utworów “luzem”. Brzmienie mellotronu może sugerować poważniejsze związki z rockiem progresywnym, a czasami saksofon przypomina VDGG. Jednak kiedy sax wchodzi w większą zażyłość ze skrzypcami, to staje się to rasowym fusion. “In Camnio” zaczyna się od przepięknego dialogu saksofonu i fortepianu, a potem przechodzi w coś podobnego do “Welcome” Santany, albo “Love Devotion Surrender” Santany i McLaughlina. Wspaniały utwór, jeden z piękniejszych momentów na całej płycie. Mnogość muzyków na scenie, a jest ich siedmiu, powoduje też to , że każdy chce sobie pograć. A ponieważ nie są nastawienie zbyt egoistycznie , mamy do czynienia z bogactwem brzmień i różnorodnością wykonywanej muzyki. Bo oprócz fragmentów, kiedy zespół gra jak cała orkiestra, zdarzają się też utwory znacznie bardziej skromne – na przykład fortepianowa impresja “Kawasaki”, albo niewiele bogatsza aranżacyjnie, za to chyba jeszcze piękniejsza “Marilyn”.
Pierwsze, co pomyślałem w czasie słuchania tej muzyki – ale lekkość, drugie – ale zgrani, trzecie - ale cholernie łatwo im to idzie. Sprawność warsztatowa muzyków jest imponująca. To tylko tak lekko i łatwo się słucha, bo dużo zachodu potrzeba, żeby coś takiego osiągnąć. Niedawno recenzowałem dokonania innego włoskiego zespołu, parającego się nieco podobną muzyką, ale należącego do znacznie młodszej generacji – DFA . Z całym szacunkiem dla młodej włoskiej muzycznej siły – przy Arti & Mesteri wypadają nieco topornie.
(Patrzę na ten tekst już jakiś miesiąc i nie mogę wymyślić nic sensownego na koniec. I przez następny miesiąc też nic nie wymyślę. Zostawiam to jak jest. Resztę sobie dosłuchacie, bo warto. 8 gwiazdek się należy jak psu buda.)