Tydzień bez dywanika u szefa – tygodniem straconym.
- Co tam Kapała? Jak tam samopoczucie? – zagaił przyjaźnie. Tym razem był wyjątkowo łaskawie nastawiony.
- Dobrze – odpowiedziałem nieco niepewnie.
- Nieźle, Kapała, nieźle. Piszesz, szykujesz muzę dla Opena. Starasz się i ja to widzę. Dlatego dostałeś jeszcze jeden talon świąteczny ekstra.
- No, do lumpeksu.
- Nie narzekaj – obruszył się szef – Tam mają świetne ciuchy. Sam sobie doskonałe dresy kupiłem. Nówka, nie śmigane – wyjściowe, na niedzielę, do kościoła. Ale ja o czym innym. Popisałbyś jeszcze?
- No przecież piszę
- Widzę, ale ja nie o tym – skrzywił się lekko
- Wiem, klasyka – westchnąłem – koncepcji nie mam.
- Koncepcji? Znaczy co?
- Nie bardzo wiem, o czym tu pisać…
- Oj, możliwości to ty masz od cholery.
- Ta, może i nawet za dużo…?
Naczelny w zamyśleniu potarł się w brodę, a następnie w łysinę, a potem odwrotnie.
- Wiem, już wiem. Moment.
Szybko coś wydrukował, pociął na mniejsze kartki. Pomajstrował cos przy pilocie leżącym na biurku i fragment ściany z godłem państwowym obrócił się o 180 stopni odsłaniając profesjonalna tarczę do dartów. Wziął kartki i do niej przyczepił.
- No, to jest tak – zagaił – tam masz do tarczy przepięte wszystkie play-listy, które zrobiliśmy dla Opena. Rzucaj lotkami. W co trafisz – o tym będziesz pisał. Co ty na to?
- Może być – byłem szczerze zaskoczony pomysłowością Naczelnego
Wręczył mi kilka latających, ostro zakończonych cudeniek.
- Tu stań – wskazał miejsce na podłodze – Tam rzucaj – wskazał na tarczę – Tylko ścian nie podziuraw. Umiesz?
- Umiem… - odpowiedziałem niepewnie – Trochę…
Jakoś poszło. Raz trafiłem w ścianę, dwa razy w drzwi od szafki. Ale po chwili kilka podziurawionych kartek znalazło się na biurku szefa.
- Zobaczymy coś ustrzelił – popatrzył na pierwszą
- Renaissance – “A Song for All Seasons” – przesylabizował Naczelny
- Ostatnio pisałem o Renaissance.
- To pisz dalej. Ładna płyta.
Ładna. Pierwsza płyta Renaissance, którą miałem w łapkach i posłuchałem w całości. A może „Azur d’Or” było pierwsze? Bo pamiętam, że na początku lat dziewięćdziesiątych Tomek Beksiński puszczał ją w Trójce, tylko, że chyba nie w całości. Wydaje mi się, że dopiero wtedy pojawiły się płyty tej grupy w wersjach kompaktowych. W sumie Renesansem zainteresowałem się na poważnie dopiero nieco ponad dziesięć lat temu. Kolega na jakieś wyprzedaży w Niemczech kupił sobie trzy płyty wydane przez Warnera. Dzięki temu i do mnie trafiły. Potem już szybko poszło. W trzy-cztery lata skompletowałem prawie całą dyskografię zespołu, łącznie z tymi najwcześniejszymi z Jane Relf na wokalu.
Ale wracając do „A Song…” – już po kilkudziesięciu sekundach wiedziałem, że będzie mi się podobała i że orkiestra brzmi wspaniale. Raczej nie jest to najlepsza muzycznie płyta Renaissance, pewnie sam znalazłbym ze dwie lepsze, ale na pewno najlepiej zrealizowana. Pod względem technicznym bije resztę na głowę. Wspaniałą robotę tutaj wykonał David Hentschel – partie orkiestrowe zrealizowane są po prostu przepięknie – monumentalne, z rozmachem, pełne dynamiki. Proponuję puścić sobie utwór tytułowy, bardzo głośno, może nie na pełny regulator, ale naprawdę głośno – w którymś momencie zaczniemy dyrygować z zapamiętaniem niewidzialną orkiestrą, najpóźniej tak od połowy. Zresztą pierwsza część to coś w rodzaju koncertu fortepianowego. "Opening Out" i "Day of the Dreamer" też się pod tym względem prezentują bardzo efektownie. Jednak tytułowy to opus magnum tego albumu. W przypadku reszty płyty udział orkiestry już tak znaczący nie jest i nie jest to tak równa i dobra, jakby na to wskazywały peany powyżej. „She Is Love” to raczej zapchajdziura, do tego śpiewana jest przez Jona Campa. Natomiast jednym z ważniejszych utworów z tego krążka jest „Nothern Lights” – wydany na singlu dotarł do pierwszej dziesiątki brytyjskiej listy przebojów (takiego sukcesu ani wcześniej, ani później nie osiągnęli). W ogóle to świetna piosenka – ciekawa, chwytliwa melodia, zaaranżowana z progresywnym (symfonicznym) rozmachem. Z piosenek „lżejszej wagi” przyjemnie prezentuje się "Back Home Once Again". To też przebojowa rzecz, nawet jeszcze bardziej popowa niż „Nothern Lights”, co ma swoje uzasadnienie, bo był to temat przewodni z serialu telewizyjnego „The Paper Lads”.
Dla mnie „A Song for All Seasons” to płyta numer dwa Renaissance. Wolę “Ashes Are Burning”, który moim zdaniem jest nieco lepsze muzycznie. I tam jest „Ashes Are Burning”, i śliczny „Let It Grow”. Ale nie ma dużej przewagi. Obu słucham równie często.