Nie jestem specjalnym entuzjastą wykonawców, którzy są tak na zabij zapatrzeni w przeszłość. Jeśli im się tak strasznie podoba historia, to niech jakieś muzeum założą. Ale jak to się mówi, każdy wyjątek ma swoja regułę. Zdarza się taki Gargamel, Wobbler, potrafi się zdarzyć coś ciekawego z Włoch – zrobione klasycznymi środkami z klasycznym zacięciem. Zdarza się, że z klasycznym efektem – czyli urywa głowę ( i inną dowolnie wybraną część ciała). Nowa płyta Traumhaus takiej siły rażenia nie ma, ale spory wiatr robi.
„Das Geheimnis” to już trzecia płyta Niemców, ale wcześniejszych nie miałem okazji poznać. Co z perspektywy tego krążka wydaje się pewnym niedopatrzeniem. Wydarłem go Naczelnemu, który jakoś nie za bardzo chciał się tego pozbyć. Teraz to już nawet nie dziwię się dlaczego. Rzadko mi się ostatnio zdarza trafić na prog-rockowy wypusk, który nadaje się do puszczania w odtwarzaczu, a nie przez okno. Uściślijmy – wypusk młodych-zdolnych prog-manów.
Nieco wbrew temu, co już wcześniej napisałem Traumhaus nie są takimi strasznie typowymi przedstawicielami retro-proga. Oczywiście wzorce maja klasyczne i prawidłowe, na przykład Anyone’s Daugher, Novalis, żeby wśród ich krajanów poszukać. Ale środki starają się wykorzystywać współczesne. Nie starają się usilnie postarzać brzmienia, produkcja jest jak najbardziej AD 2013, a nie AD 1970, chociaż królują syntezatory analogowe i organy. Mellotron też jest, ale mi się wydaje, że to już ten nowszej generacji, cyfrowy. Oprócz tego ostre, omalże metalowe gitary. W całości jest to sensowne połączenie klasycznych inspiracji i współczesnych środków.
Bardzo przyjemnie zaskakujący jest poziom kompozycji z tego krążka. Rzadko się na przykład obecnie zdarza, żeby prawie półgodzinna suita była przemyślana od początku do końca, logicznie rozwijała się z minuty na minutę, a nie była zlepkiem kilku krótszych kompozycji. Zwykle dłuższe formy na prog-rockowych płytach są jak dopust boży – fajnie, jeżeli zbytnio nie zadołują poziom całości. A „Das Vermächtnis” wręcz przeciwnie – jest tu najlepsza. Jeszcze „Intro - Das Geheimnis” i “Wohin der Wind Dich Trägt” prawie jej dorównują poziomem. Nieco odstają „Frei” i „Das Geheimnis II”, które i tak „ratuje” znakomity, patetyczny, finał. Jedyna łyżką dziegciu w tym słoju miodu są gitary. Chociaż nie tak do końca – solówki są zwykle dobre, miejscami poprawne, a też i miejscami znakomite, ale już takie ostre, mocno sfuzzowane, metalowe riffy pasują tu jak świni kamizela. Nie wiem skąd się ta zaraza wzięła, ale wygląda na to, że jest nie do wyplenienia, jak szarańcza. Słychać, że zespół dobrze zorientowany w klasyce, a tu ten wiosłowy jakoś odporny na wiedzę. Może go walnąć bez łeb jego instrumentem, to zyska prawidłowy punkt widzenia. No nic to, bo w ogólnym rozrachunku to naprawdę bardzo dobry album.
Osiem gwiazdek z małym minusem. Takim tyci-tyci.