Pomieszanie stylów? Ano w sumie tak, ale tak to wówczas mniej więcej wyglądało. Oczywiście sięganie do tego rodzaju muzyki nie obyło się od pewnego stopniowania: zagłębianie się w kompozycje różnych mistrzów bluesa i tak w sumie nie objęło całości – bo nie mogło. Życia zwykłemu śmiertelnikowi nie wystarczy, gdyby chciał poznać WSZYSTKIE płyty, zidentyfikować głosy, zapamiętać brzmienia gitar choćby tylko samych geniuszy bluesa. Niewykonalne. Z soulem podobnie.
Wśród kilkudziesięciu płyt, które wówczas zatrzymały się na dłużej w moim odtwarzaczu zdecydowanie kilkanaście wymaga zarekomendowania również w tym serwisie, mimo, że z artrockiem wspólnego wiele nie mają. Jednym z artystów, których nagrania trzeba znać jest Marvin Gaye, a dokładniej Jego wydany w 1971 roku nakładem amerykańskiej wytwórni Tamla - Motown Records album What’s Going On. Pozornie wydawać by się mogło, że to nie jest soulowy album. Ze to w sumie taki już prawie pop, tuningowany soul przykrojony przez Czarnych Amerykanów na potrzeby białej Ameryki. Ale delikatne tylko wgłębienie się w muzykę zawartą na tym krążku zmieni – zaręczam – na zawsze wasze podejście do gatunków, z którymi wcześniej nie było wam po drodze.
What’s Going On zaczyna utwór tytułowy, będący w sumie próbą rozmowy z bratem wracającym z Wietnamu. Co się zdarzyło, dziś wiemy dokładnie, niezależnie od tego, jak bardzo filmy o Wietnamie przekoloryzowały (na plus lub minus) obraz tamtej wojny. Wówczas ludzie wracali z piekła do … piekła. Nikt nie rozumiał, po co walczyli, dlaczego mimo pozornej chwały nikt ich nie szanuje i dlaczego nie ma pracy dla tych, co poszli służyć krajowi. Ta kwestia powraca zresztą w tekście do kolejnego utworu - What’s Happening Brother, gdzie cała lista pytań pozostaje bez odpowiedzi. Nagranie to płynnie przechodzi on w wymowne Flying High (In The Friendly Sky), a pierwszą stronę albumu kończy dość naiwna – choć charakterystyczne dla tamtych czasów – minisuita Save The Children / God Is Love / Mercy Mercy Me. Zwłaszcza to ostatnie nagranie, ze znakomitą partią saksofonu w środku i podniosłym, wręcz patetycznym finałem budzi zachwyt słuchacza. Rewelacyjne sześć utworów, pełnych pasji, zaśpiewanych znakomicie i opartych na świetnych melodiach. A na dodatek – i tu uwaga, bo to nasze artrockowe poletko – połączonych w całość za sprawą odpowiedniego zmiksowania albumu. W ten sposób powstała kilkunastominutowa suita, z motywem przewodnim, oparta na zbliżonej tematyce, porywająco zaśpiewana i zagrana.
O ile na pierwszej stronie albumu nagrania są krótkie, ale przenikają się lub łączą melodycznie w całość, o tyle strona B czarnej płyty (na CD to nagrania 7-9) to zupełna odmiana. R&B kawałek, jakim jest Right On, następujący po nim Wholy Holy i kończący album Inner City Blues to tylko trzy utwory, ale zagrane wolniej, spokojniej i z jeszcze większą pewnością siebie. Co istotne – rytm, z taką dbałością trzymany na stronie A w drugiej części albumu zmienia się znacznie bardziej swobodnie. A to zespół zwalnia, a to za sprawą zaśpiewów i melodeklamacji wokalisty rytm zmienia się i ewoluuje w stronę muzyki bardziej soluowej, niż to w przypadku nagrań od 1 do 6 bywało wcześniej. Również brzmienie strony B jest bardziej surowe. Wynika to ze zmniejszenia ilości smyczków w poszczególnych utworach i zastosowania bardziej „objechanego” instrumentarium, niż wcześniej. Partia fletu, jakiej nie powstydziłby się sam Ian Anderson (flet grający sobie solo to jednak rzadkość w tej muzyce), różne, zdecydowanie odważniejsze przeszkadzajki, plus większa niż wcześniej swoboda w operowaniu głosem przez wokalistę i wspierających go muzyków, to nowa jakość na What’s Going On. Oczywiście typowe dla Motown brzmienie zostało utrzymane za sprawą owego słynnego sposobu nagrywania basu (wystarczy wsłuchać się w Inner City Blues). Dodajmy do tego latynoamerykańską perkusję, europejski flet i typowo jazzowy saksofon, a wszystko oplecione symfonicznymi wstawkami smyczków i wyjdzie nam album genialny. Z pięknymi melodiami, ważnymi tekstami – słowem arcydzieło.
I jeszcze ta okładka. Marvin Gaye, w czarnym płaszczu, z postawionym kołnierzem i pewną siebie miną. Świetne zdjęcie Jamesa Hendina. A na rewersie okładki – cała postać artysty. Na jakimś podwórku, w oddali jakieś porzucone zabawki, obok huśtawka, padający deszcz i mina, wskazująca na zakłopotanie, co to się porobiło z tym światem.
Right on, brother? Right on…