To chyba jedna z bardziej niedocenianych przez fanów Yes płyta. „The Buggles?!?!? To dicho??? Chyba sobie jaja robisz…”- odpowiedziałby zapewne każdy rozkochany w „Close To The Edge” czy „Fragile” yesomaniak, gdybyście zaproponowali mu posłuchanie „The Age Of Plastic”. Znam taką reakcję z autopsji, gdyż sam tak zareagowałem, gdy płyta pierwszy raz trafiła w moje ręce. Moja reakcja była co najmniej wstrzemięźliwa, ale postanowiłem chłopakom dać szansę. Zresztą, jakby co, jest przecież nieśmiertelne „Video Killed The Radio Star”.
Byłem zaskoczony, naprawdę pozytywnie zaskoczony. Stało się chyba tak dlatego, że odrzuciłem górnolotne oczekiwania i zawiesiłem zespołowi poprzeczkę dość nisko. Nastawiałem się na lekką dla ucha muzykę, a nie pogmatwane rytmy i muzyczne uniesienia. Zresztą płyta miała takie zamierzenie; miała skłaniać do niekontrolowanego tupania nogą.
Takim „Video Killed The Radio Star” trudno się nie zachwycić, prosty rytm, chwytliwy refren, wzorowa produkcja. Podobnie jak większością utworów. „I Love You (Miss Robot)” ma fajny, stonowany, nieco mroczny klimat, który w połączeniu z przepuszczonym przez vocoder śpiewem, sprawia wrażenie jakby żywcem wyciągniętego z „Metropolis” Fritza Langa. Moim typem jest jednak zdecydowanie „Kid Dynamo” (wydany na stronie B singla z „Video”...) – szybszy i agresywniejszy, niż pozostałe.
Nie powiem, że płyta jest idealna, bo taką nie jest. Znalazły się tu tak zbędne i odstające poziomem od reszty kawałki, jak chociażby tandetny i prostacki „Clean, Clean” (jakby na ironię wybrany na kolejny singiel). Wyrafinowaniem płyta, jako całość, nie grzeszy, ale ten utwór zdecydowanie zaniża jej ogólny poziom. Nieco lepiej prezentuje się następny w zestawie „Elstree”, chociaż również tutaj najwyraźniej czegoś brakuje.
Na szczęście zamykające płytę „Astroboy” i „Johnny On A Monorail” wyrównują proporcje i zacierają nieco marne wrażenie po dwóch wcześniejszych utworach.
Płyta ambitną nie miała być i taką nie jest. Niemniej, nie można panom Hornowi i Downesowi odmówić, ani pomysłu na prostą, przystępną, ale przemyślaną i dobrze zrobioną płytę, ani sposobu jej realizacji. Jest słodko, lekko i przyjemnie; w sam raz na wypełnienie czasu dojazdu samochodem do pracy.
PS. Nie będę się rozpisywał nad tzw. dodatkowymi utworami, które są najzwyczajniej w świecie beznadziejne (niestety, jakby były zapowiedzią drugiej płyty, „Adventures In Modern Recordings”). Kawałki bez pomysłu, przepełnione plastikiem do granic możliwości. Potraktujcie je tylko i wyłącznie jako ciekawostkę.