Siergiej Kaługin (Сергей Калугин), moskiewski wokalista, gitarzysta i poeta, cieszący się w swojej ojczyźnie pewną popularnością, w Polsce jest postacią zupełnie nieznaną. Najpewniej jedynym wydanym w kraju nad Wisłą wyimkiem z jego twórczości jest fragment wiersza, rozpoczynający powieść Łukjanienki Jesienne wizyty. Cztery wersy, wybrane przez rosyjskiego pisarza, pochodzą z utworu Woschożdienije Czornoj Łuny, którego muzycznej odsłony można posłuchać na płycie Nigredo.
Zrazu nie porwał mnie ten krążek. Jeden odsłuch, odłożenie na później, kilka miesięcy przerwy, później ostrożne oswajanie się i sympatia, nadal jednak nie bez drobnego dystansu – taki był początek znajomości. Potem spostrzegłem, że kiedy brakowało mi koncepcji, czego posłuchać, Kaługin wygrywał niezależnie od okoliczności. Setki przeczytanych stron, o których treści nie miałem po chwili zielonego pojęcia, godziny bezowocnego gapienia się w monitor, zegar, gubiący gdzieś po drodze cały szmat czasu – jeżeli w danej sytuacji Nigredo miało być tylko tłem, czynność, której akompaniowało, nieodmiennie traciła na znaczeniu. Album zaś powoli wkradł się w towarzystwo Rock Bottom, Ciemnej strony Księżyca, Islands, Heresie i innych najważniejszych.
Jak zwykle w takich sytuacjach trudno o suchą analizę, ale pora na konkrety. Zawartość krążka to pięć dość długich kompozycji, przedzielonych recytowanymi przez wokalistę sonetami. Utwory opierają się na teatralnym, zarażającym emocjami śpiewie Kaługina i kunsztownych partiach gitary akustycznej; w większości z barokowym posmakiem. Z jednej strony to zadziwiające rozwinięcie bardzkiej, wschodnioeuropejskiej tradycji, z drugiej – wielowarstwowa muzyka, w której słowiańską ramę zupełnie naturalnie wkomponowuje się flamenco, jak w dwunastominutowej pieśni Łuna nad Karmielem, czy muzyka sakralna – w numerze Taniec Kazanowy. A przy okazji – kolekcja porywających melodii. Kolorytu dodają takie smaczki jak sola na flecie i rebeku, czyli mniej znanej, europejskiej odpowiedzi na arabski rebab, albo przeplatające się z kolejnymi strofami głośne przygrywki na drumli (Rasskaz Korola-Ondatry o rybnoj łowle w piatnicu). Utrzymane w podobnej, mistycznej atmosferze utwory, pod względem budowy poważnie się od siebie różnią – za przykład służyć może żywe, surowe, niekiedy wręcz rozkrzyczane Woschożdienije..., kontrastujące z opartym na klawiszach Tańcem Kazanowy – najbardziej klasycyzującą kompozycją krążka. Od reszty jednak odbiega głównie ostatni kawałek, Radost Moja.... Jako jedyny zdominowany przez gitarę elektryczną, ozdobiony relatywnie ostrą solówką, paradoksalnie wydaje się najlżejszy i najbardziej przystępny; wręcz softrockowy. Można by go uznać za optymistyczne zakończenie ponurego albumu, lecz rzut okiem na tekst rozwiewa wątpliwości.
Twórczość moskwicza określono ongiś mianem alchemic rock i taka łatka wydaje się dobrze oddawać jej ducha – w historii spotkań muzyki rockowej i folkloru Nigredo jest jednym z najbardziej magicznych i tajemniczych. Zetknąłem się z opinią, że to najlepszy progresywny album lat 90. Czy słuszną? Jeśli pozwolimy prog rockowi przywłaszczyć sobie tę płytę, nie mam nic przeciwko takiemu twierdzeniu.
W kolejnych latach Kaługin zmienił kierunek poszukiwań i wraz z członkami zespołu Артель (Artel) założył grupę Оргия Праведников (Orgija Prawiednikow). Wydał z nią kilka płyt, zawierających muzykę z pogranicza heavy metalu i podszytego folkiem progresywnego rocka; całkiem oryginalną, ale znacznie mniej ciekawą niż zawarta na recenzowanym krążku. Z solowej działalności ostały się występy na żywo; tym samym Nigredo, jeśli nie liczyć albumu z deklamacjami, bootlegów i podziemnych kaset, pozostaje jedyne. Szkoda.