Choć muzyczna "mapa" serwisu ArtRock.pl przedstawia się imponująco, jest na niej parę ciemnych plam, obszarów wymagających eksploracji. Postanowiłem więc wziąć na warsztat metal gotycki, kompletnie nieobecny na stronie, przez wytrawnych słuchaczy często przyrównywany do tego, co można na co dzień usłyszeć w radiu. A przecież muzyka ta nie jest pozbawiona elementu progresywności, początki gatunku cechuje wręcz kompozycyjny kunszt. Wróćmy do czasów, gdy muzyka gotycka nie zaczęła się jeszcze sprzedawać, święciła jednak artystyczne triumfy. Zapewniam, że podróż ta obfitować będzie w liczne wrażenia i części słuchaczy niełatwo będzie z niej powrócić.
"Beyond the Veil" Tristanii to moim zdaniem album najbardziej reprezentatywny dla nurtu w okresie jego rozkwitu. Norwegowie jako pierwsi wprowadzili do gatunku elementy muzyki symfonicznej - odważnie postawili na mroczne klawisze, i potężny chór. Niejednokrotnie słyszymy też wiolonczelę - instrument, który świetnie wpasował się w aranżacyjną układankę.
Najbardziej charakterystyczne dla Tristanii są jednak wokale - przepiękny operowy głos Vibeke Stene i siarczysty growl Mortena Velanda, odpowiedzialnego za skomponowanie prawie całego albumu. Szkoda, że tej dwójki nie ma już w składzie zespołu, gdyż stanowili niezapomniany duet. Tu i ówdzie przewijają się również czyste męskie wokale, mamy więc pełną paletę - i niczego w nadmiarze! Proporcje zostały świetnie zachowane, dzięki czemu muzyka jednocześnie tchnie pięknem i uderza swą mocą.
Wszystko to składa się na niepowtarzalny klimat, który jednym słowem określiłbym jako wampiryczny. Utwory nacechowane są melancholią, nie tylko gdy gitary zwalniają, ale i wtedy, gdy dają znać o swojej potędze. Nie jest to w żadnym wypadku muzyka lekka i prosta w odbiorze, wręcz przeciwnie: cechuje ją epickość i głębia. Na płycie dominują ponad 6-minutowe kolosy, zagrane z pasją i pomysłowością.
Najbardziej wyjątkowym utworem jest "Angina" - chyba nikt nigdy nie zawarł tylu różnorodnych emocji w zaledwie 4 minutach i 39 sekundach. Podczas gdy reszta kompozycji rozwija się majestatycznie (co dla słuchacza mogłoby trwać i w nieskończoność), tu zostajemy po prostu zdmuchnięci.
Muzyka mroczna, ale nie przytłaczająca. Romantyzm, ale nie mdły sentymentalizm. Patos, ale nie w kiczowatym wydaniu. Opus magnum gatunku.