Lubię panią Brody Dalle. Podoba mi się jako kobieta, jako muzyk i jako wokalistka. Z pewną wesołością słuchałem jej punkowych, zadziornych kompozycji na pierwszych płytach zespołu The Distillers. I nieskrywany sentyment budził we mnie album „Coral Fang” (2003), który być może, gdyby ukazał się dekadę wcześniej, narobiłby niezłego zamieszana w grunge'owym światku (tj. na całym ówczesnym świecie). Ta płyta była jak przystanek, wejrzenie w przeszłość – w lata dziewięćdziesiąte, czas dziecięco-nastoletni, prywatne rozliczenie i tęsknotę w jednym.
Urodziła dziecko niejakiemu panu, który nazywa się Josh Homme (Queens of the Stone Age, Kyuss). Nieco się uspokoiła, nie ma już bujnych irokezów na głowie i nie krzywi się na zdjęciach jak dawniej. Po sześciu latach milczenia, już jako początkująca trzydziestolatka, Brody Dalle wraca z nową płytą całkiem nowego projektu.
I... słucha się tego z ogromną przyjemnością. Spinnerette nie jest kontynuacją The Distillers, to oczywiste. Jak zaznaczyłem wyżej – pani Dalle się uspokoiła, ale to nie znaczy, że usunęła sobie tatuaże, zaczęła się ubierać w sposób stonowany, ujarzmiła burzę włosów. Trudno też zmienić pewne cechy charakteru, w tym przypadku wskazałbym na miłą zadziorność (jw.), która nie jest już do końca punkowa.
Przy realizacji nowego materiału pomagali jej: Tony Bevilacqua (wcześniej znany z The Distillers jako Tony Bradley), Alain Johannes (czyli Alain Johannes Moschulski „wypożyczony” chociażby od męża – Queen of the Stone Age) i Jack Irons (mający swoje epizody w takich kapelach jak Red Hot Chili Pepper czy Pearl Jam).
Debiut Spinnerette składa się z... przyjemnych piosenek. Barwnych na swój sposób, dopieszczonych studyjnie. Jeśli trafiają się stricte cukierki, to w nadzieniu mają kły. (Vide – wycie wilków pod koniec „All Babes Are Wolves”.) Jest to muzyka melodyjna, miejscami zachęcająca do niezobowiązującego podrygiwania w miejscu, jak singlowy „Ghetto Love” i „Distorting A Code”. Coś jednak jest w tym głosie pani Dalle. Potrafi ładnie śpiewać, z lekką chrypką, a chwilę później zawyć jak za czasów Distillers, chociażby w „A Spectral Suspension” lub „Rebellious Palpitations”. Zamykający album „A Prescription For Mankind” brzmi majestatycznie, zupełnie jakby zespół czuł, że nie musi niczego udowadniać. Gdzieś tam pobrzmiewa klasyką rocka, może nawet odrobinę Kyussem w tej przestrzeni rozmytej (pustynnej?). Gdzieś tam może Queens of the... Ale w żaden sposób nie można przesadzać z porównaniami. Ta płyta brzmi przede wszystkim jak dzieło Brody Dalle.
Mając na uwadze żarciki z wywiadów – MĄŻ NA PEWNO NIE PISAŁ JEJ UTWORÓW.
Jak dla mnie pani Dalle jest w tej chwili jedną z ważniejszych kobiet w rocku. Szczerze powiedziawszy, interesuje mnie to bardziej niż ostatnie poczynania Queens of the Stone Age, po prostu. Chociaż bardzo bym chciał powrotu Desert Sessions i mam nadzieję, że pan Homme nie zapomni wziąć ze sobą swojej uroczej małżonki.