Niebanalną płytę nagrało SBB. Ktoś powie: a cóż w tym zaskakującego? Wszak trochę płyt, które porwały dusze słuchaczy, panowie mają już na swoim koncie. Prawda to oczywista ale ostatnie dokonanie tego śląskiego tria jest niebanalne, bo niezwykle… proste. Proste, jak trzy litery tworzące nazwę tej legendy. Proste, choć mądre i najzwyczajniej urzekające. Po tylu latach przekraczania barier, wytyczania szlaków, nagrali panowie album będący skromnym, czterdziestominutowym zbiorem pięknych piosenek. Choć zręczniej byłoby je zwać pieśniami. I nie ma sensu najmniejszego wracać do zaszłości, siląc się na porównania z tym, co kiedyś stworzyli. Bo ta muzyka sama w sobie jest zacna. Bez niepotrzebnych odniesień i kontekstów.
No dobrze. SBB jest tu łagodniejsze, mniej rockowe, bardziej… poetyckie. Już tytułowy „Iron Curtain” zachwyca nastrojową, piękną melodią zaśpiewaną przez Skrzeka z tą charakterystyczną jego „śląskością”. Podobną perłą jest kompozycja „Camelele”, w której Apostolis Anthimos obezwładnia rozleniwiającą partią gitary a gdzieś w środku wtóruje mu Skrzek jazzową, fortepianową wstawką. Równie ciepłym i wymownym utworem jest kończący album, „Dopóki żyje matka jesteś dzieckiem”. To niesamowite, ale dopiero słuchając Skrzeka śpiewającego słowa Józefa Pressa, zrozumiałem mądrość tej oczywistej prawdy. Nieco więcej żaru pojawia się w instrumentalnej kompozycji Anthimosa, „Opowieść”. To w niej wokalne improwizacje lidera SBB pojedynkują się z gitarowymi zagrywkami autora utworu. Kolejny instrumental, „Sunrise”, także autorstwa Anthimosa, pozwala artystom na większe wyżycie się. To rzecz, na której bazie trio może zbudować ciekawą improwizację podczas koncertów. SBB patetyczne, wzniosłe i wręcz symfoniczne prezentuje się w „Górach tańczących”. A szczególnie w ich drugiej części. Na przeciwległym biegunie wybrzmiewają „Błogosławione dni” – jakby transowe, motoryczne i... złowieszcze, z ciemnymi partiami gitary i basu.
A na koniec zostawiłem sobie „Defiladę”. Rzecz bezwzględnie najznamienitszą na tej płycie. Pełną psychodelicznych odjazdów i patosu. Gdy Skrzek wykrzykuje w niej: Freedom, mam ochotę stanąć na szczycie jednego ze śląskich wieżowców, mając pod sobą cały ten szary świat i… krzyknąć za nim.
Wielka to płyta. Nagrana przez trzech doświadczonych facetów, którzy nic nikomu nie muszą udowadniać. A jednak im się chce. W prosty i mądry sposób pokazać swą wielkość.