Właściwie były to piękne czasy, z jednej strony punk, któremu wydawało się, że osiągnął jakieś muzyczne ekstremum, a obok jeszcze bardziej bezkompromisowi, bardziej szaleni i irytujący muzycy związani z nurtem industrialu.
I tak właśnie w środku Europy (a właściwie w Berlinie Zachodnim) narodziło się niepokorne dziecko (obu tych zjawisk), które podzieliło jeszcze bardziej scenę i mogło na długi czas zawiesić znak zapytania nad kondycją muzyki w ogóle. Być może był to tak naprawdę pierwszy prawdziwy objaw muzycznego nihilizmu.
Historii bądź legend jest dużo: muzyków nie było stać na instrumenty, więc sami je wykonywali (co w sumie miało miejsce przez całą działalność, to własnoręczne wykonywanie) albo ukradziono im perkusję, więc należało ją czymś zastąpić lub też że wokalista i twarz zespołu, Blixa, dołączył do niego przez zupełny przypadek, bo na niczym się nie znał, a wyglądał dość artystycznie...itd.
Wątpliwości nie ulega jednak materiał, debiut tego zespołu, z który podzielił ówczesną scenę. Z czym tak naprawdę mamy do czynienia? Ze specyficznym rozumieniem słowa “industrial” lub też bardzo konkretnym, bardziej niż u kolegów z Wielkiej Brytanii. Bo skoro coś industrialnego to musi być dużo metalu, dużo hałasu, odgłosów przemysłowych...
I tak właśnie zaczyna się ta płyta, od głośnego niemal “beatu”, który nie pozostawia złudzeń, że instrumentarium jest co najmniej dziwaczne. “Tanz Debil” jest być może najgłośniejszym i najagresywniejszym utworem, również przemysłowo monotonnym, a agresja (mimo zwolnienia w drugiej części płyty) obecna jest wszędzie, podskórnie, bądź w konstrukcji (co wydaje się bardziej odpowiednim wyrazem). Żeby nie było wątpliwości drugą kompozycję otwiera młot pneumatyczny w pełnej krasie, a reszta z grubsza przypomina “walenie po garach”.
“Negativ Nein” mimo pewnej delikatności, dziwnego “plumkania” jest miejscem, gdzie Blixa może do woli się wykrzyczeć, to też ważna część ich twórczości: dzikie, rozdzierające, niespokojne krzyki.
A tytuł “Hören mit Schmerzen“ jest jakby samo w sobie definicją tej muzyki...
Mimo oderwania się od typowego instrumentarium pojawiają się tu pewne dawne naleciałości, w “Jet`m” coś, co najprawdopodobniej ma przypominać organy elektryczne i do tego dość nieprzyjemne, w “Sehnsucht” wyłania się pianino, w tle też czasem można doszukać się czegoś, do czego ucho jest bardziej przyzwyczajone.
A jeszcze “Himsäge” przypomina z grubsza co bardziej zdehumanizowane dźwięki NIN z pierwszej połowy lat 90-tych.
Nad całością, mimo niezaprzeczalnej oryginalności, wisi pewien duch debiutu, trochę niepewności, trochę bojaźliwego poruszania się po terenie zupełnie dziewiczym. Zespół bardzo szybko się w tym odnajdzie i stanie się ważną muzyczną ikoną, debiut należy więc traktować jako przedsmak tego, co dopiero nastąpi.