Ostatnio mam wątpliwą przyjemność pisania o zespołach, które w gruncie rzeczy stoją w miejscu, zaś stopień ich rozwoju zdaje się być minimalny. Jak ulał pasuje do tego opisu Godsmack. Na dwóch pierwszych krążkach wypracował pewien, no – niech będzie – charakterystyczny styl, któremu w zasadzie bez zmian hołduje do dziś. Zespół ten wyeksploatował już do granic możliwości wszystko to, z czego jest znany, nie odważając się wprowadzić do swojej muzyki czegoś nowego. Nie wiem, albo ci kolesie nie mają najzwyczajniej w świecie wyobraźni, albo aż tak bardzo lubią ten mocny, nowocześnie brzmiący rock. W każdym razie, patrząc chociażby na pokrewny im Disturbed, Godsmack ewidentnie nie ma parcia naprzód.
Tegoroczna „The Oracle” to kolejny album utrzymany w niemal identycznej stylistyce. Panowie rzecz jasna dopracowali brzmienie do perfekcji, uzyskując piorunujący, mocny i głęboki sound, uwypuklający ciężkie, szarpane riffy i charakterystyczne dla gatunku doły. Po raz kolejny wprawnie konstruują wszystkie zagrywki gitarowe, nie można się też w żadnym stopniu przyczepić do formy wokalnej Sully’ego Erny – w gruncie rzeczy to jego interesująca barwa głosu podnosi wszystkie kompozycje na krążku o jeden poziom w górę. Spora część tych kawałków to też fajne, mocne, rockowe numery, w ucho rzuciły mi się zwłaszcza „Devil’s Swing”, „Shadow Of A Soul” czy „Love-Hate-Sex-Pain”. No dobra, w takim razie, skoro wszystko jest tak cacy, to czemu zacząłem od wyraźnego marudzenia? Ano, ja po prostu to wszystko słyszałem na poprzednich płytach Godsmack. Raz wychodziło to gorzej (jak na „IV” na przykład), kiedy indziej, jak w tym przypadku, ta receptura smakuje lepiej. No ale, do cholery, ile można słuchać tego samego?
Zwrotka z nisko nastrojonym basem – rockowy, melodyjny refren – zwrotka… Tak w kółko od 12 lat, na każdym albumie Godsmack. Niektórym może się to podobać, mi niekoniecznie. W zasadzie, te piosenki są nawet dobre, łatwe do zapamiętania, całkiem zgrabne i gdyby nie fakt, że nad zespołem ciąży piętno kilku albumów nagranych w niezmiennym stylu, wszystko byłoby naprawdę ok. W tym przypadku jednak nie jest. Godsmack to nie AC/DC, niestety, ten nowoczesny ciężki rock w końcu się chyba każdemu znudzi. Tak sobie myślę, że gdyby ta płyta ukazała się, no powiedzmy, chociaż 10 lat temu, to pewnie byłaby mocnym punktem w dyskografii grupy. Myślę sobie też, że pewnie pomimo tego, że tak na ten krążek marudzę, to od czasu do czasu sobie go posłucham. Z wiekiem robię się chyba, o ironio, coraz mniej wymagający…