Na początek wyjaśnienie. Recenzji tej płyty powinniście w sumie szukać pod literą „H”, a nie w miejscu, gdzie się znajduje. Bo nie jest to płyta Sigur Rós w dosłownym znaczeniu. Ten soundtrack powstał niejako w kooperacji Hilmara Örn Hilmarssona oraz muzyków Sigur Rós. Otwarcie zatem przyznaję, że jest to celowe działanie. Aby płyta, na której znajdują się dwa nagrania Sigurów, trafiła w serwisie do przegródki z pozostałymi dziełami tej islandzkiej grupy.
Muzyka filmowa ma to do siebie, że często nie istnieje bez obrazów, które ubarwiała na ekranie. I w pewnym sensie słusznie – ostatecznie po to w końcu powstała. Jednak mówimy tu o Sztuce, a tej nie da się wtłoczyć w ramy zakreślone czerwonym flamastrem na białej tablicy. Malowanie zbiorów, punktów wyjścia, wspólnych pól i tego wszystkiego, co składa się na matematyczny opis rzeczywistości („Wise man said, that everything could be explain with mathematics „ – dziękuję, ale pan się myli, Mr. Hogarth) nie ma sensu w przypadku, gdy w grę wchodzi opis ludzkiego stanu ducha, krócej mówiąc uczuć i emocji. Wtedy wszystko, co tzw. mierzalne jest nad wyraz idiotyczne, każdy schemat to ograniczenie, kajdany dla duszy.
Tak też jest z Englar Alheimsins, a posługując się tu językiem angielskim Angels of The Uniwerse. To muzyka, w której prym wiodą orkiestrowe partie, a spomiędzy zasnutych islandzkich krajobrazów wybija się na pierwszy plan cichy skowyt skrzypiec, tak usilnie dopominających się bycia podmiotem lirycznym. Pierwsze cztery nagrania na płycie to nic innego, jak oczywiste śpiewne zawodzenie na przemian skrzypiec i gitary. Jest tajemniczo, barwnie, momentami mgliście, słowem spokojnie.
Ten nastrój błogiego piękna przerywa na moment (ale to tylko chwila, przy czym równie wspaniała, jak pozostałe) mała rytmiczna i jednocześnie melodyjna galopada w Over The Bend. Chce się biec przed siebie, krzyczeć z radości, ale … po chwili wszystko wraca do punktu wyjścia, uspokaja się i stygnie, przykryte powracającym skrzypcowym motywem. I tak już będzie prawie do końca. Aż nadejdzie czas na nagrania w wykonaniu Sigur Rós.
I tu niespodzianka. To swego rodzaju covery. Najpierw Bíum Bíum Bambaló, będący swego rodzaju zapisem znanej w Islandii ludowej kołysanki. Niezwykłe nagranie – i cóż tu dużo mówić – jeśli tam śpiewają takie kołysanki, to już chyba nikt się dziwi, jaka muzyka dociera do nas z Islandii. Nie opiszę tego utworu, boć w sumie zbędne i małe wydawać się będą słowa, jakichkolwiek bym nie użył, próbując oddać piękno tego nagrania. Musicie go posłuchać; i mówię to nie tylko do fanów Sigur Rós (bo ci album ten znają pewnie na pamięć), ale szczególnie do wszystkich, którym drogie są piękne, tajemnicze i chwytające za serce dźwięki. Tyle niesamowitych emocji skrytych jest w tych niespełna siedmiu niesłychanie porywających minutach.
I finał płyty. Drugie nagranie Sigur Rós. Znowu cover, choć pewnie należy temat wyjściowy traktować bardziej jako inspirację, a nie jak materiał do ponownego nagrania. Dánarfregnir og jarðarfarir, czyli jak to opisano w książeczce do płyty Death Announcements And Funerals. To sigurowa wersja organowego tematu muzycznego znanego w Islandii jako zapowiedź ogłoszenia o czyjejś śmierci i pogrzebie. Taki … jingiel, rozpoznawalny przez wszystkich. Wersja przedstawiona przez Sigur Rós zaczyna się od … właśnie organów, ale później zespół rozpędza się, stopniując napięcie i gdy ostatecznie uderzeniem perkusji wchodzi całość instrumentów siedzimy z otwartymi ustami z wrażenia. Cudowne nagranie. Znakomite. Bardzo sigurowe, a zarazem niezwykle odległe od innych dokonań grupy. Trzeba je znać.
I to już koniec. Muzyka filmowa nie ogląda się na obrazy, które opisuje. Przynajmniej ta wielka muzyka filmowa. Można wówczas nastawić płytę, zanurzyć się w dźwięki wykreowane przez kompozytora, zamknąć oczy (zwłaszcza to!) i oddać się powracającym falom piękna, jakie niosą nuty zawarte na nielicznych soundtrackach. To jeden z nich. Bez cienia wątpliwości – polecam.