W obiegowych opiniach sformułowanie „mariaż jeża z wężem” oznacza teoretycznie niemożliwą do przeprowadzenia syntezę składników kompletnie przeciwstawnych sobie, wręcz wzajemnie wykluczających się. Oczywiście życie co rusz zaskakuje nas właśnie takimi zestawieniami.
Brytyjska formacja Balance of Power wydaje się robić wszystko aby matrymonialne skojarzenie przysłowiowego pełzającego gada z przesympatycznym kolczastym ssakiem doszło do skutku :-). Od debiutanckiego albumu „When the World Falls Down” z 1997 roku poprzez „Book of Secrets” z 1998 aż do wydanego w 1999 roku „Ten More Tales...” zespół proponuje muzykę doprowadzającą co niektórych ortodoksyjnych progmanów do przepełnionej antypatią furii. Dlaczego?
Muzyka progresywna, a w szczególności progmetal od zarania rockowych dziejów z góry skazana była na komercyjne fiasko. Pojawiające się wydawnictwa skierowane są raczej do wąskiego grona odbiorców, a media wydają się być głuche na twórczość progresywnych „headbangerów”. Oczywiście chlubnym wyjątkiem jest Dream Theater ale to już zupełnie inna historia...... Balance of Power to formacja, która stara się połączyć najlepsze progmetalowe tradycje z komercyjną przebojowością znaną z płyt popularnych w latach osiemdziesiątych popmetalowych formacji typu Def Leppard czy Motley Crue. Podobnym założeniom, pomijającym jednak wątek progresywnego metalu, hołduje cała rzesza nowo powstałych bandów z pod znaku modnego ostatnio kierunku AOR (Adult Oriented Rock). Niewątpliwie największą inspiracją Balnce of Power wydaje się być Queensryche z okresu kultowego albumu „Empire”. Mimo, iż głos Lance’a Kinga nie jest raczej kopią Tate’a buduje on melodie w podobny sposób, a i intonacja często gęsto zahacza o wyczyny boskiego Geoffa. Jedną z podstawowych rzeczy odróżniających Brytyjczyków od Queensryche jest nacisk jaki Balance of Power kładzie na brzmienie oparte na miażdżących riffach perfekcyjnie współpracujących z perkusją. Jeżeli dodamy do tego pojedynki gitarowo-klawiszowe oraz pojawiające się tu i ówdzie łamańce uzyskamy obraz doskonale znany z płyt Teatru Marzeń będącego chyba kolejnym wzorcem chłopaków z BoP. Aby zakończyć zabawę w skojarzenia muszę koniecznie wymienić jeszcze Royal Hunt, który podobnie jak Balance of Power operuje nienagannie skonstruowanymi chórkami, koniecznie wysoce melodyjnymi:-). Muszę przyznać, że przez swoje artystyczne oblicze świat muzyczny traktuje Brytyjczyków jak outsiderów. AOR-owcy zarzucają im szafowanie „progmetalowymi zawijasami”, a dla większości „progmetalurgów” Balance of Power jest synonimem „komercyjnej lipy”. Niestety taka jest cena jaką należy płacić za ryzykowne eksperymenty na granicy przeciwstawnych światów. Hmmm...........w końcu Balance of Power to nic innego jak doktryna polityczna oparta właśnie na równowadze sił.....
Najnowsze wydawnictwo „Perfect Balance” jest kontynuacją wytyczonej przez poprzednie albumy drogi. Znakomicie zrealizowana, wysoce energetyczna dawka melodyjnego progmetalu. I znowu z uporem maniaka musze powrócić do kwestii produkcji. Niestety większość albumów z kręgu progresywnego metalu razi wręcz surowymi brzmieniami ocierającymi się niejednokrotnie o amatorstwo. Balance of Power może być śmiało uważany za wzór dla wyżej wymienionych kapel. Produkcja jest niemalże hollywoodzka. „Perfect Balance” słucha się z zapartym tchem podziwiając co moment kunszt inżynierów dźwięku. Mamy tu całą serię hiciorów. Od otwierającego „Higher than the sun” poprzez Queensrychowskie „The pleasure room” aż po znakomity „Hard life” wysłuchujemy (lub wystukujemy:-) serię znakomicie i przystępnie podanych utworów, którymi można się (wg.uznania) delektować lub traktować je jako tło do jakichkolwiek codziennych czynności.
Jako „progmetalofffiec” wychowany na hard rocku i nie stroniący od glam-metalowych produkcji lat osiemdziesiątych z radością powitałem pojawienie się Balance of Power na muzycznym rynku. Stanowi on dla mnie sympatyczną odskocznię od ambitnej i wysoce skomplikowanej muzyki jakiej staram się poświęcić większość czasu. I tak należy traktować twórczość Brytyjczyków.
Niniejszej płyty nie polecam zatwardziałym i zacietrzewionym progmanom nie dopuszczającym możliwości „mariażu jeża z wężem”.