Hey, hey, mama, said the way you move
Gonna make you sweat, gonna make you groove.
Oh, oh, child, way you shake that thing
Gonna make you burn, gonna make you sting.
Hey, hey, baby, when you walk that way
Watch your honey drip, cant keep away.
Te wersy, wykrzyczane przez Roberta Planta zaczynają najbardziej znaną płytę w historii Led Zeppelin. Ale, by specjalnie nie odchodzić od stylistyki recenzji płyt Zeppelinów w naszym serwisie kilka dat i faktów dla pogłębienia kontekstu kulturowego. Politykę (której nadmiar mamy w ostatnim czasie) pominiemy ze względów oczywistych, parę słów należy się światkowi rockowemu. 1971 rok wcale nie jest gorszy od swoich poprzedników. Tylko w naszym kraju „wychodzą” takie epokowe dzieła, jak Enigmatic Niemena, Blues Breakoutu czy Korowód Grechuty z Anawą. Uff, a przecież świat nie stoi w miejscu. Islands Crimsonów, Nursery Cryme Genesis, czy choćby Aqualung Jethro Tull, to tylko trzy kolejne przykłady niesamowitej obfitości znakomitych płyt, które przyniósł fanom dobrej muzyki rok 1971. Zapomniałbym: niestety w lipcu, w odstępie kilku dni umierają: najpierw Jim Morrisom, a następnie Louis Armstrong.
W tym samym roku, dokładniej 8 listopada ukazał się czwarty album grupy Led Zeppelin. Jak zwykle, bez tytułu, choć tym razem, poza tradycyjnym oznaczeniem „IV” nadano mu jeszcze inne nazwy. „Four Symbols” / „ZOSO” / czy właśnie owe symbole umieszczone na okładce (tylko jak to wymówić) „”. Najpopularniejsza jest jednak kolejna rzymska cyfra przypisana płycie i przy niej umownie pozostaniemy.
Czwórka to Black Dog, ostre krzykliwe wejście wokalisty i riff gitarowy, od którego miękną kolana. A zaraz po nim rock’n’roll (tytułowo i dosłownie). Energetycznie, porywająco i z wykopem. Chwila wytchnienia – The Battle Of Evermore, prawie sześciominutowa ballada, świetnie wykonana przez Planta. I jeszcze Four Stick, w którym John Bonham gra na perkusji czterema pałeczkami, akustyczno – hippisowski Going To California, no i rzecz jasna kolejny hardrockowy numer Misty Mountain Hope, gdzie, jak sam tytuł wskazuje kłaniają się inspiracje twórczością J.R.R. Tolkiena.
Jeśli będziesz dziś chodzić po ulicach
Spójrz w oczy ludzi, zobacz, że nic ich nie obchodzi
Nie zwracają uwagi na to, co się dzieje, nie widzą przemocy
Więc ja pakuję swoje rzeczy i wyruszam w podróż
Ku Górom Mglistym, gdzie odchodzą wszystkie dobre dusze
Gdzie ponad szczytami przelatują widma…
I to byłoby prawie wszystko. Prawie. Bo pominąłem dwa nagrania. Ten SŁYNNY utwór, Stairway To Heaven. Absolutne arcydzieło muzyki rockowej. Nie wiem, co bardziej zadziwia. Czy balladowy wstęp, zmiany tempa a może solówka Jimmiego Page’a? Trudno powiedzieć, choć przecież wszyscy znają to nagranie i każdy odnajduje w nim, to co chce.
Najważniejszy dla mnie utwór na płycie to When The Levee Breaks. Stary blues Kansas Joe McCoy and Memphis Minnie, nagrany na nowo, z surowo brzmiącą perkusją – dla której specyficznego, takiego metaliczno – garażowego brzmienia, specjalnie ustawiono bębny Bonhama.
Jeśli dalej tak będzie padać, to tama pęknie.
Kiedy tama pęknie, nie będę miał gdzie zostać.
Czy nie złości cię to, że
Gdy próbujesz odnaleźć swoją drogę do domu,
To nie wiesz, którą drogą pójść?
Płacz ci nie pomoże, płacz nie polepszy sprawy,
Tak, płacz ci nie pomoże, ani modlitwa nie polepszy sprawy,
Kiedy tama pęka, to trzeba się wyprowadzić.
Znakomite nagranie. Prawdziwe zwieńczenie niezwykłego albumu. Zawsze z wypiekami na twarzy słucham tego nagrania. Posłuchajcie i wy. Bo to wyjątkowe dzieło. Bezwzględnie polecam.