Poczynania Davida Sylviana śledzę od lat. Od zamierzchłych czasów mojej młodości, gdy romantyzm muzyki rockowej budował zespół Japan. Jego tzw. projekty poboczne, którym poświęca czas między nagrywaniem jednej płyty a trasą koncertową również przyciągają moją uwagę. Podobnie rzecz ma się z poczynaniami planet okołosylvianowych – Steve Jansen, Richard Barbieri, Mick Karn… z zainteresowaniem nasłuchuję wieści, co też nowego pojawiło się autorstwa tych panów. Czas przyjrzeć się zatem kolejnej propozycji trójki moich ulubieńców.
Playing In A Room With People… to album koncertowy. Już ten fakt jest sam w sobie niezłym wydarzeniem – ostatecznie muzyka tria JBK niekoniecznie nadaje się do przeżywana na parkiecie jakiegoś klubu czy większej (choć to mało prawdopodobne) sali. Tym bardziej miło słucha się reakcji – i to entuzjastycznej reakcji – zgromadzone w sali publiczności. Bo reakcje są żywiołowe, hałaśliwe, a rozpoznawane początki utworów wzbudzają dodatkową radość zgromadzonych ludzi.
Co na tej płycie jest? Jest miniatura stworzona przez Richarda Barbieri, stanowiąca początek, swoiste wprowadzenie w świat dźwięków zawartych na tym albumie. Walkabout nie szokuje, nie roztacza nowych wizji, stanowi po prostu intro dla muzycznej podróży, która czeka nas przez najbliższe prawie 50 minut.
Dalej? Big Wheel In Shanty Town – nagranie z jedynej jak dotąd płyty efemerydy Rain Tree Crow. Piękne do bólu. A to przecież dopiero początek, bo wśród wielu nut, jakie pojawiają się na tym koncercie fascynują wręcz eksperymenty dźwiękowe w When Things Dream. Ta świszcząca gitara, przypominająca zabawy dźwiękowe Roberta Frippa, te klawisze, narzucające z jednej strony swoimi pasażami ramy spokojnej, ambientowej wręcz rzeczywistości, a z drugiej strony ten wszystkie wsamplowane odgłosy, czy stuknięcia tudzież innego rodzaju pozornie przeszkadzające elementy dają nam odczuć, że to piękne nagranie. I gdy wydaje nam się, że za chwilę, już za moment będziemy musieli zapomnieć o tym bezpiecznym kokonie, w którym tkwimy, że rzeczywistość zrobi się okrutna … wszystko cichnie, zamiera i uspokaja się w sposób iście niezauważalny.
Są na tym albumie – jak pewnie już zauważyliście fragmenty, które wywołują dreszcze na karku. Jak choćby Night Gives Birth. Z arabskimi motywami w miejsce tradycyjnego sola gitarowego, z frapująco brzmiącymi syntezatorami, przywodzącymi na myśl bezmiar kosmosu. Z gitarą, która niesie się z oddali, niesłuchanie delikatnie. Z partią klarnetu Micka Karna, tak urokliwą i piękną, że aż zapiera dech. I to nagranie, tak płynnie przechodzące w następną na płycie kompozycję Barbieriego Long Tales, Tall Shadows wręcz porywa. Prawdziwe magnum opus tej płyty.
Jansen, Barbieri, Karn. Trzy nazwiska, choć dla sprawiedliwości trzeba dodać, że płyta brzmiałaby nieprawdopodobnie bardziej ubogo, gdyby nie udział w nagraniach jeszcze dwóch ludzi. Oczywiście znany nam wszystkim Steven Wilson, którego nikomu nie trzeba rekomendować, no i chyba jeszcze bardziej ważny … Theo Travis. Na koniec dodajmy do tego wokalizy i chórki Natachy Atlas, jako specjalnego gościa i mamy cały obraz płyty Playing In A Room With People…
To dobry album. Znacznie ciekawszy, niż recenzowana w naszym serwisie płyta Beginning To Melt. Posłuchajcie, bo naprawdę warto.