Zdarzyło się tak, że miałem wolny weekend. Ten, w trakcie którego przypada święto Matki Boskiej Zielnej. Ludzie w takich momentach zwykle walą tłumami nad morze lub w góry (niepotrzebne skreślić), więc postępując wg wzorca kulturowego pojechałem i ja. Odpocząć. Nad morze. Nad Bałtyk. W sierpniu. Z rowerem.
Zdarzyło się więc tak, że wsiadając w sobotni poranek na rower w Międzyzdrojach (w towarzystwie kolegi, a jakże) mieliśmy cel wyznaczony do przejechania. Bez względu na pogodę. Owo: „bez względu na pogodę” zapragnęło nas sprawdzić wkrótce. Jakieś 30 km od startu. Jazda na rowerze w deszczu, zwłaszcza latem, ma swój urok. Aczkolwiek trzeba się przygotować na pewne „niedogodności”.
I tak dochodzimy do sedna tej opowieści. Otóż… zdarzyło się wtedy tak, że na naszą wycieczkę zapodałem sobie do słuchawek muzykę klasyczną. Zestawioną specjalnie na tę okazję w Spotify. Sączyła się ona delikatnie, nie przeszkadzając w sporadycznych konwersacjach i ani się obejrzałem, jak ustawiona lista dobiegła końca. A potem… jak to zwykle w takich sytuacjach bywa - należało zmienić wybór (czyt. wybrać nową listę / album / wykonawcę… cokolwiek). Cóż… w ulewie klikanie czegokolwiek na ekranie smartfonu nie należy nie tylko do rozsądnych, ale i wygodnych. Odpuściłem sobie zatem ową operację, a że te aplikacje nie znoszą próżni, to komputer zaproponował sam „muzykę podobną do słuchanej”. I tak właśnie w moich słuchawkach pojawiła się Arianna Savall. I przestało padać. Forever!
Bo oto przed nami muzyka niby klasyczna, a jednak nieklasyczna. Porywająca w swoim brzmieniu, czarująca łagodnością i przynosząca tak wyborne melodie, aż trudno przejść z jednej kompozycji do drugiej. Tak bardzo chciałoby się powtarzać dopiero-co wysłuchane frazy.
Album Peiwoh powstał na kanwie wyjątkowości harfy, jako instrumentu, który w naszej kulturze zadomowiony jest od wieków. No, może bardziej u Anglosasów czy starożytnych Greków tudzież Rzymian, aniżeli w dawnej Polszcze, jednakowoż w Europie jego popularność jest, a raczej była niepodważalna. Można by rzec, że dopiero skrzypce, a z pewnością gitara elektryczna zmniejszyły rangę harfy w świecie muzycznym. Arianna Savall, pochodząca z rodziny niezwykle muzycznej (Savallowie to tacy prawie Bachowie przełomu naszych wieków) tenże właśnie instrument wybrała na podstawę swojej, inspirowanej legendą o księciu o imieniu Peiwoh opowieści o roli harfy w kulturze świata. Napisała do tego kilkanaście utworów, zaadaptowała na potrzeby wydawnictwa jedną staroirlandzką pieśń (Moved through the fair), posłużyła się tekstami znanych i mniej znanych poetów i wyszło jej dzieło niezwykłe. Zachwycające melodyką, barwą przepięknie zestawionego głosu harfistki i jej instrumentu, dodatkowo uzupełnionego tu i tam gitarą, teorbą, lirą czy perkusją.
I tak na Peiwoh zagłębimy się w poezję Federico Garcíi Lorci (Canción de la muerte pequeña) czy Rilkego (Liebes-Lied), posłuchamy równie pięknie brzmiących wersów Św. Jana od Krzyża (La Musica callada) czy Św. Franciszka z Asyżu (jego pieśń Preghiera rozpoczyna ten prześliczny album). Wiersz autorstwa San Juana de la Cruz, zaczynający się cudną instrumentalną inwokacją harfy, kontrabasu i perkusji to zresztą jeden z najpiękniejszych, najbardziej uduchowionych fragmentów na Peiwoh. Nie ma tu zbędnej nuty, a wszystko - od brzmienia instrumentów po łagodny i śpiewny głos Arianny, oczaruje każdego, komu nieobca jest tęsknota za wiecznością. Kto uciec by chciał od naszego zmaterializowanego i przesadnie wtórnego świata. Arianna w sumie wybrała do swojego utworu maleńki fragmencik poezji hiszpańskiego świętego - tylko pięć wersów stanowiących fragment Cantico Espiritual - Canciones entre el alma y el Esposo. Ale za to jakich!!
…la noche sosegada
en par de los levantes del aurora,
la música callada,
la soledad sonora,
la cena que recrea y enamora…
Przepiękny utwór. Nie do opisania. Oczywiście zachwycać się można i rozwodzić w podobny sposób nad każdym fragmentem Peiwoh. Bo to nie jest tak, że któraś z tych miniatur zasługuje na wyróżnienie. Przeciwnie - każda z nich ma swój zniewalający urok, czaruje brzmieniem tak słów i instrumentów, a przestrzeń, z jaką nagrano tę muzykę jest tak wybornie nieopisywalna, że trudno w świecie współczesnym oczekiwać drugiej takiej płyty. Wszystko jest tu idealne, wszystko doskonale zgrane i po prostu zabójczo piękne. Ech… bezwględnie polecam.