Napisać, że ta płyta jest jedyna w swoim rodzaju, to sztampa. Rozpływać się w zachwycie nad złożonością faktur rytmicznych, to umniejszanie roli pozostałych dźwięków, serwowanych przez Barbieriego. Więc jak ? Jak można krótko i rzeczowo rzucić czytelnikom trochę światła na Stranger Inside?
Zaczyna się od swoistego dźwiękotoku – nagromadzenie perkusyjnych szaleństw połączonych ze sporą liczbą syntezatorowych ornamentów wtłacza słuchacza w fotel, niczym siła przeciążenia w kabinie startującego promu kosmicznego. Cave, bo o nim mowa, otwiera się przed nami dość opornie, można powiedzieć, że z niechęcią pokazuje nam zakamarki ciemnych korytarzy, jakie drzemią w każdym człowieku. Toteż każdy odnajdzie w tym nagraniu zupełnie co innego. Czy to będzie zniechęcający mrok, którego nigdy nie pożądaliśmy, czy też wszechogarniająca tęsknota za tym rodzajem rzeczywistości, jaki od zawsze był nam przypisany. Znakomite, bo zupełnie nie rzucające się w uszy otwarcie płyty. Następujący tuż po nim All Fall Down już tak nie fascynuje. Ale… to raczej pozytywne stwierdzenie, bo po niecałych 3 minutach zaczyna się Hypnotek. I jakkolwiek bym nie zaczął opowieści o tym nagraniu, to zawsze będzie nie tak. To jeden z tych utworów, które wyznaczają miejsce Stranger Inside na mojej prywatnej liście płyt 2009 roku. Nie opiszę zatem tego nagrania, bo zawarte w nim proporcje geniuszu i szaleństwa równoważą się tu zupełnie, pozostawiając nam nieodpartą przyjemność słuchania kolejnych, skończonych dźwięków. Wspaniałe nagranie. Hipnotyczny rytm, który zaserwowano nam w nim, pozostaje ze słuchaczem za sprawą kolejnego utworu. Po kilkudziesięciu przesłuchaniach ja dalej nie mogę się otrząsnąć od tajemniczej złożoności Decay. Te dźwięki syntezatorów wprowadzają nastrój lekkiej grozy, niczym z cichej, zamglonej uliczki starego miasta, w której gasnące lampy zlewają się w jeden rytm z krokami goniącymi nas w mroku. Muzyczne pasaże instrumentów klawiszowych, zarazem kosmiczne w brzmieniu i mroczne w ujawnianych emocjach przelewają się przez rytmiczne pochody basu, wsparte uderzeniami perkusji. A w finale solo, perfekcyjnie uzupełniające całość aż chłodzi rozkołysane zmysły swoją melodycznością.
Jest coś takiego w tej muzyce, czego nie sposób opisać. Czai się w tych dźwiękach i swego rodzaju namiętność, i strach przed nieoczekiwanym rozstaniem. Słyszę jakiś dziwny oddech w Byzantium, a wybijające się na pierwszy plan w rytmicznym tańcu historie nagle wydają się być bardziej bliskie, niż pamiętane z dawnych czasów krzyki sąsiadów zza ściany. Leniwo – senna Morphia idealnie komponuje się z ciszą, jaka ogarnia moje osiedle po północy. Wiatr targa drzewa i krzewy, wszystko zamiera w jakimś takim bezcelowym pragnieniu zapomnienia. A Stranger Inside, tytułowe nagranie kończące album zastyga wręcz w minimalistycznym brzmieniu poszczególnych, pojedynczych dźwięków. Ot, tu trącony klawisz pianina, tu jakiś nieśmiały pasaż. Zero pośpiechu i zgiełku.
Taka to płyta. Pełna kontrastów. Rytmu i ambientowego zamyślenia. Znakomita na senne wieczory już nie zimy, ale jeszcze nie nadchodzącej wiosny.
Polecam.