Uwielbiam AC/DC! Ich klasyczny rock’n’roll, te kilka akordów, luzacki groove i porywające riffy okrzyknięte zostały kamieniami milowymi ostrego grania, a ja się dożywotnio zakochałem. Ich przecież każdy zna! Genialne, proste i wielbione przez pokolenia! Ten styl jest niepowtarzalny! Dlatego zadrżałem, na wieść, że death metalowi brutale spłodzili płytę z przeróbkami legendarnych Australijczyków (cały album “Back In Black” z 1980 roku). Six Feet Under już raz nabawiło mnie niestrawności krążkiem z coverami. Zaopatrzyłem się w środki przeciwbólowe i odpaliłem krążek “Graveyard Classics 2”... Death metal rządzi się swoimi brutalnymi prawami, więc zaakceptowałem masywniejsze i “brudne” partie instrumentalne, które uchwyciły sporą cześć charakterystycznego feelingu AC/DC. Skoro nowoczesny death to i brzmienie musi być ciężkie na wagę współczesnych standardów. Panowie instrumentaliści w piekielnej siarze potrafili ocalić melodyjność i nośność pierwowzorów. Riffy i solówki są miażdżące, ale zachowują ducha płyty “Back In Black”. Rozluźniłem się i ucho szybko przywykło do dźwięków. Jednak uśpiona czujność sporo mnie kosztowała, bo gdy zabrzmiał wokal, o mało nie dostałem palpitacji serca! Aż TAKIEJ wyjątkowości się nie spodziewałem. Chris Barnes (ex – Cannibal Corpse) dokonał bluźnierstwa! Jego growling, przypominający wymiotowanie, totalnie nie pasuje do rock’n’rolla AC/DC. Spróbujcie podarować Eskimosowi olejek do opalania, a efekt będzie podobny! Po kilku kompozycjach można dostać ataku nerwicy, a po skonsumowaniu całości gwarantowany jest rozstrój żołądka. Evergreeny, takie jak “Hells Bells”, “Rock And Roll Ain’t Noise Pollution”, “Back In Black”, czy “You Shook Me All Night Long” (tu Barnes wręcz się zbłaźnił), zostały sprowadzone przez ryk Chrisa do poziomu prymitywnej i topornej sieczki. Zmieszał je z grobową ziemią! Jeżeli miał to być żart, to wyszedł żenujący. Jeśli Barnes brał tę sesję na poważnie, to ma mniemanie o sobie większe, niż Mount Everest. “Graveyard Classics 2” zainteresuje tylko ortodoksyjnych fanatyków deathowych wyziewów. Fanom AC/DC odradzam zbliżanie się do tej płyty. Lepiej niech nie przekonują się, jak można zbezcześcić kompozycje ich ulubionego zespołu. Six Feet Under, a konkretnie Barnes, pokazał, że nawet świętą krowę można skopać. Na szczęście krążek “Back In Black” ma już w historii muzyki tak zasłużone miejsce, że świętokradztwo Chrisa mu nie zaszkodzi. Tej świętej krowy żaden brutal nigdy do grobu nie doprowadzi, nawet takim gniotem jak płyta “Graveyard Classics 2”.