Nie sugerujmy się nazwą. Bohater niniejszej recenzji nie ma w zasadzie nic wspólnego z legendarną formacją z Kanady. No, może poza faktem, iż Rush należy do grona ulubionych grup leadera Hemisphere, gitarzysty i klawiszowca Fabio Cerrone.
Hmmm....oczami wyobraźni już widzę jak czytelnicy Caladana na widok wymienionego nazwiska z uśmieszkiem komentują „ojej, znowu włosi...”. Zgadza się Hemisphere jest zespołem włoskim i na dodatek dość kontrowersyjnym :-)
Pomysł stworzenia Hemisphere zrodził się w roku 1999 za sprawą właśnie rzeczonego Fabio Cerrone i ekipy z Elevate Records, która to pilotowała poprzedni projekt Fabio o nazwie Virtual Dream. Po dokooptowaniu basisty Pierpaolo Ranieri i Diego Argenti rozpoczęto próby kształtujące oblicze przyszłego albumu. Brakowało jeszcze wokalisty. Pewnego dnia kolesie z Elevate Records podrzucili Fabio płytkę Secret Sphere. Werdykt był oczywisty i do udziały w projekcie zaproszono właśnie nadwornego krzykacza Secret Roba Messina, który zgodził się bez większych problemów. Jeszcze „tylko” sesja nagraniowa w rzymskim Legend Digital Studio i .................... oto przed nami płyta „Mind’s Door”.
„Mind’s Door” jest pozycją dość dziwną. Ogólnie muzę zawartą na tym albumie można sklasyfikować enigmatycznie jako prog-power-neoclassical-metal ale czy na pewno?
Podstawowym problemem Hemisphere jest.......swoiste rozdwojenie, a nawet roztrojenie jaźni. Słuchając tej płyty jesteśmy wprost zaskakiwani olbrzymią niespójnością muzyki tu serwowanej. Oto utwory powiedzmy średnie otrzymane w neoklasyczno-powerowej konwencji, utwory raczej słabe progpowerowe oraz kawałki...............REWELACYJNE, które można określić jako kapitalny art-metal. Niezła mieszanka, prawda?
W tym momencie rodzi się pytanie, czy Hemisphere są na etapie poszukiwania własnego oblicza czy też eksperymentują z muzyką nie przejmując się zbytnio wypracowaniem określonego stylu? Nie wiadomo. Faktem jest, że to co początkowo wydaje się denerwujące, czyli brak spójności stylistycznej, po pewnym czasie może być odbierane jako zaleta. Dlaczego? Po pierwsze płyta nie jest monotonna, po drugie mamy tu jakby dwa zespoły. Jeżeli chcemy posłuchać progpowerowej, neoklasycznej formacji programujemy nasz odtwarzacz na tracki 1,2,4,5,6,7,9. Jeżeli interesuje nas muzyka bardziej ambitna , stanowiąca fragmentami ultraciekawą syntezę art.-rocka i metalu (coś jak metalowe Genesis:-) proszę bardzo, wciskamy 3,8,10,11,12. Nie ukrywam, że dużo bardziej podoba mi się właśnie to ambitniejsze wcielenie Hemisphere. Ozdobą albumu jest niewątpliwie dwuczęściowy (rozdzielony innymi trackami) utwór „The Reveal”. Dziej się tu dooooprawdy dużo, bo oto fragmenty kojarzące się właśnie ze starym Genesis sprytnie połączone z jazdą , której nie powstydziłoby się nawet holenderskie Anomaly!!!! Jak to często bywa na tego rodzaju wydawnictwach uwagę przykuwają również numery instrumentalne „Shade of Akhenaton” i „Metzengerstein”. Oczywiście odrobinkę przesadziłem z narysowaniem tak ostrej granicy stylistycznej pomiędzy utworami na „Mind’s Door” bo w kawałkach powiedzmy „umownie gorszych” znajdziemy również znakomite fragmenty. Pogrożenie palcem należy się panu Roberto Messina, którego wokalizy są raczej beznamiętne. W Secret Sphere wypada o niebo lepiej.
Jestem doprawdy ciekawy, którą drogą podąży Hemisphere, ja trzymam kciuki aby następny album Włochów był pozycją stricte art-metalową, doprawdy robią to dobrze.
Oczywiście powinienem ocenić jakoś ten album. I tu jest problem, bo jak wystawić jedną sensowną notę płycie, na której są numery na 3,4 i.......na mocne 8. Postanowiłem więc mało sprytnie wycofać się z oceny i wstawić gwiazdkę:-)