wydawnictwo:
Produkcja własna / Self-Released 2006
01. The Passion [01:42]
1st Seat - Driving Desires To Become The Aim (17:23) 02. Pictures From Inside (Part I) - Colours & Notes [06:14] 03. Pictures From Inside (Part II) - Unlimited Mind [06:20] 04. The Decision [04:49]
2nd Seat - And Desires Are The Most Delicious Thing Of Routine (17:45) 05. Devotion (Part I) - After Hours [06:43] 06. Devotion (Part II) - Flying Time [05:53] 07. Tension Blossoms [05:09] 3rd Seat - Constant Rhythm Of The Routine Makes All Dreams Unaware (18:24) 08. Everyday Ltd. [[06:48] 09. Boiling Point [05:51] 10. Bitterly Disappointed [05:45]
11. The Rebirth Of Passion [08:10]
Całkowity czas: 63:26
skład:
Łukasz Lisiak - bass guitar, programming, vocal; Bartek Bereska - electric and acoustic guitars; Adam Podziński - drums and percusions; Rafał R6 Paluszek - keyboards, synthesisers, mellotron, hammond organ
AFISZ
Długo kazała czekać na siebie Osada Vida. Ale opłaciło się. Album, jaki ukazał się pod koniec ubiegłego roku, jest interesująca historią o … No właśnie, o czym? Koncept album oparty na pięciu częściach stanowi niezłe wyzwanie dla oceniającego. Zwłaszcza, jeśli zespół potrafił zaskoczyć zupełnie innym charakterem swoich nagrań. Intro, Outro, w środku trzy akty, każdy również podzielony [Allegro, Adagio/Largo, Allegro/Presto (niepotrzebne skreślić)]. Wielka zmiana, duże zaskoczenie i radość, że my Polacy sięgamy coraz dalej. Zmienia się Osada Vida
INTRO The Passion rozpoczynający ten album to ślicznie brzmiąca gitara akustyczna, przestrzenne klimaty na klawiszach, gdzieś leciutko uderzające blachy perkusji. Największą jednak niespodzianką jest… wokalista. Wokalista, który bardzo delikatnie nam się przedstawia, choć koniec utworu zapowiada zróżnicowane emocje.
My Muse…
My Life…
My Passion…
ACT I – Driving Desires To Become The Aim
Akt pierwszy trwa ponad siedemnaście minut. Mnogość brzmień, zmiany tempa, mocne gitary, wyraźny bas, oraz rozbudowane partie klawiszy. Czy to, co Anoraki lubią najbardziej. Urodziłem się by grać obrazami… Urodziłem się by malować muzyką Ciekawy jest głos Łukasza. Mroczny, lekko chropowaty i wciągający. Na całej płycie pokazuje różne jego brzmienia. A już w pierwszym akcie możemy go usłyszeć „z bliska i z daleka, szepczącego i krzyczącego”. Ogromnie mi się spodobała gitara pod koniec pierwszej części, długa rozbudowana solówka o ciekawej nucie. Oczywiście płynne przejście do kolejnej części, w której słychać echa klasycznych art-rockowych zagrań. Tutaj prym trzyma gitara, do której należą pierwsze dwie minuty utworu. Powraca motyw zagrany w pierwszej części, ale już za chwilę mamy psychodeliczny mocny atak, gdzie sekcja atakuje nas z prędkością AK47. Pojawiają się dłuższe instrumentalne fragmenty, gdzie usłyszymy np.: Hammondy. Całość rozwija się, potęguje, aby nagle zakończyć się niczym rozbita szyba. Ostatnia część tego aktu zaskoczy nas zabawą kanałami, mocno przesterowanymi i nisko grającymi gitarami.
ACT II – And Desires Are The Most Delicious Hing Of Routine
Akt drugi jest dłuższy od poprzednika o zaledwie dwadzieścia sekund. Rozpoczynają mocnym uderzeniem, troszkę jak Porcupine Tree na ostatnich płytach. Jednak nie ma kopiowania. Własne ciekawe brzmienie i zmieniające się tempo. Głos Łukasza jakby przytłumiony i tu nachodzi mnie refleksja, że trzeba nad nim jeszcze popracować. Jest w nim coś, co mnie niepokoi, gdy pomyślę o następnych albumach zespołu. W tej części mamy czas na odpoczynek i zadumę. Spokojna bardzo Collage’owa solówka na gitarze, w tle ładnie uzupełniająca się sekcja, cichutko brzmiąca perkusja. Ale pod koniec zespół znów atakuje krótkim, lecz mocnym zakończeniem. Druga część aktu to długa partia czystego fortepianu, przy lekko jazzującym akompaniamencie. Potem dostajemy mocniejsze brzmienie, lecz z ciekawymi zagraniami Hammondów instrumentów perkusyjnych, bębnów, oraz czegoś a’la sitar. Po chwili mamy ukłon w stronę psychodelicznych nastrojów, jakie serwują nam muzycy z krainy Karmazynowego Króla. Cały czas jest żywiołowo i zmiennie. Naprawdę słuchacz nie tylko nie będzie się nudził, wręcz co chwilę będzie wracał do danego momentu na płycie. Ostatnia część to dość czytelny ukłon stronę Dream Theater połączonego z… Camelem. Niesamowita mieszanka.
ACT III – Constant Rhytm Of The Routine Makes All Dreams Unaware
Wake up…
What for…?
I have no reason to be awale
I know what I must do today
No dobra koniec sielanki. Rozmarzyliśmy się, a tu rozpoczął się akt trzeci. Mocno, smutnie, psychodelicznie, z frapującym basem i dziwnymi klawiszowymi dźwiękami. Co jakąś chwilę szarpany riff. Posępny wokal i ciekawie zagrane linie basu. W pewnym momencie pojawia się mocniejsze uderzenie kojarzące mi się ze starym Tool. Jednak to właśnie bas ma tu władzę, wymusza prowadzenie, wciska się do przodu, co jest bardzo miłe dla ucha. Dużo klawiszy, trochę ciekawych wstawek właśnie od nich. Zdecydowanie najciekawszy utwór na tej płycie. Gdy gitary znikają w tle, na czoło wysuwa się mellotron i bardzo charakterystyczna i dobrze nam znana fraza. Arabskie, pustynne brzmienie gitar rozpoczyna środkową, instrumentalną część aktu. Fenomenalne jazzowe organy Hammonda i długaśne dziwne dźwięki gitary jak u Stevena Wilsona. Ale też fenomenalne riffy współpracujące z sekcją. Przepiękne nagranie. Ostatnia część to progresywny, rozbudowany utwór. Melancholijny i znów jakby taki camelowaty, co oczywiście absolutnie mi nie przeszkadza.
OUTRO
Kończący płytę The Rebirth Of Passion to przypomnienie wszystkich pięknych dźwięków jakie wcześniej mieliśmy okazję słyszeć. Gitary, hammondy, przodujący bas, zmienna perkusja i kilka tonacji wokalisty. Pojawia się długie wejście pianina, ale też prawie industrialne syntezatory, świdrujące nas niczym Ministry. Epickie zakończenie, wzniosły śpiew, trudna melodia. Ciekawie zagrane partie Hammondów. I ładne wyciszenie płyty.
POST SCRIPTUM PART ONE
Ładnie, profesjonalnie wydana płyta. Duża ilość zdjęć wspomaganych komputerową obróbką, utrzymanych w niepokojącym klimacie. Angielskojęzyczne teksty w książeczce - bo to przecież towar eksportowy, zaś na stronie zespołu znajdziecie historię tytułu w polskim przekładzie. No i ta żarówka przypominająca mi Lightbulb Sun. Patronat medialny nad płytą objęła redakcja ArtRock.pl oraz Gitara.pl. Dodatkowo, dużo pozytywnych recenzji na zagranicznych portalach. Ja zaś Dziękuję wam specjalnie – wiecie, za co.
POST SCRIPTUM PART TWO
Swoją drogą, przypominając sobie dzieciństwo Trzecie Miejsce Za Trójkątem nie było takie złe. Zwłaszcza, jeśli siedziałem cicho i maestro podczas opery mnie nie widział. Śpiewającej mamy też nie widziałem, ale za to mogłem objąć cały dźwięk, jaki towarzyszył przedstawieniu, dużo lepiej, niż co poniektórzy. I zawsze pierwszy byłem w foyer…