Podobnie jak koledze Mariuszowi wstyd mi niepomiernie. Tym bardziej, że jak się okazało podczas słuchania KAYANIS jest polskim projektem. Tym bardziej, że prezentuje piękna muzykę orkiestrową. Tym bardziej, że znajdziemy tu doskonałe mocne głosy. No proszę Państwo: Cudze chwalicie, swego nie znacie. Po stokroć kajam się zarówno przed czytelnikami, jaki artystami. Płyta zapełniona do ostatniej minuty i co najważniejsze mimo czternastu tytułów na niej zawartych – zdecydowanie do wysłuchania bez przerw. Wiem, nie jest to łatwe, ale efekt jest piorunujący. Świetne aranżacje, mnóstwo dobrej elektroniki i niezła dawka mocnego rocka. Można tu oczywiście znaleźć odwołania do artystów, o których pisał Mariusz, ale dla mnie, jako całość płyty najbardziej jest zbliżona do albumu Elodia. Całość muzycznego konceptu, dopracowanie wszystkich szczegółów, świetne wokale i często gryzące się z klasyką głośne gitary. Tak, to właśnie tygryski lubią najbardziej. Trochę nawiązań do klasycznej muzyki operowej (chyba nawet bardziej niż symfonicznej), choć nie ma tu aż tak dużo wokalu.
W tytułowym utworze bardzo ciekawa barwa głosu, a tekst śpiewa Jarosław Nuszczyński – trzeba przyznać, że utwór trochę odbiega od całości - ale to właśnie tworzy ciekawy klimat. Brzmi prawie jak piosenka z innego świata, ale zaraz po niej wracamy do podstawowej ścieżki. Nie, nie ma prawa się ta płyta znudzić. Zaraz po nim świetne „pytanie Julii” i doskonały rytmiczny perkusyjny podkład, pod partię chóru, który swoim brzmienie i mocą po prostu nas przytłacza. Fagot w The Princess of Hopelessness przypomniał mi trochę niedawne występy klezmerskie w Berlinie. Nostalgiczne, ale i z nadzieją.
Close to Me and Far from You Part One od razu skojarzył mi się z Festiwalem Muzyki Elektronicznej Science-Fiction, jaki odbywał się w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. Do ciekawych pasaży dołącza dominujący głos, doskonały wręcz sopran Magdaleny Rucińskiej. Przypomniało mi się od razu dzieciństwo spędzane w kulisach państwowej Opery i Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku – ileż tam było muzycznego piękna. Wróćmy jednak do kosmicznych aranżacji – jakoś to wszystko jest ze sobą sprytnie połączone. Nawet łagodny chór mógłby bez trudu odnaleźć się gdzieś w odległej galaktyce. Czemu końcówka tej części kojarzy mi się z Abraxas? Close to Me and Far from You Part Two rozpoczyna się właśnie abraxasowo, potem pojawiają się głosy, rozbudowane aranżacje, elektronika I wspaniały chór. Te dwie części stanowiące prawie szesnastominutową mini suitę są doskonałe.
Ciężko jest opisywać po kolei wszystkie kompozycje, bo jak wspomniałem wcześniej wszystko jest bardzo dobrze ze sobą zgrane. I chociaż pojawiają się dwa utwory – jakby niepasujące – to w perspektywie całej płyty, są niezbędne. Cukierkowy Lightsleeper ze śpiewem Patrycji Modlińskiej, przypomina odrobinę Blackmore’s Night a także Kirsty Hawkshaw. I zapewniam, że mimo popowego wydźwięku nie znajdzie się na żadnej play liście – nawet z taka aranżacją jest za trudny dla masowego odbiorcy – i bardzo dobrze. Monumentalne kościelne organy w Who's the One to Know brzmią bardzo ostro, może odrobinę za ostro. Ale ich natura brzmieniowa jest przecież właśnie taka. Powraca główny motyw (przewijający się przez cały album). Z pewnością nie będzie on zapomniany. The Final Embrace poprzez czysty fortepian skojarzył mi się z zakończeniem ścieżki dźwiękowej do Listy Schindlera – doskonale wyważona cisza po burzy.
Na koniec dodam, że album był nagrywany w czterech studiach (w tym jednym stworzonym specjalnie na potrzeby tego projektu) zaś czas realizacji trwał od lipca 2003 do października 2006 – czyli ponad trzy lata. Monumentalna produkcja, aranżacja i wykonanie. Gdyby jeszcze można to było zobaczyć na scenie…