Już jedenaście lat temu pisałem na łamach naszego portalu o albumie Where Abandoned Pelicans Die, nie pierwszym krążku Kayanisa, jednak pierwszym, który dzięki wydawnictwu Lynx Music dotarł do naszej redakcji. Później przestałem nieco śledzić twórczość Lubomira Jędrasika, a kolejne dwie płyty artysty bardzo wnikliwie na naszych łamach recenzował Arek Zakrzewski. Wspomniane albumy to w zasadzie dyptyk, w skład którego wchodzą wydane w 2015 roku Transmundane i dwa lata późniejsze Mundane…
No właśnie, muzyka zaprezentowana na niżej recenzowanym albumie nie jest aż tak do końca premierowa. Bowiem w 2017 roku muzyk opublikował ją na profilu bandcamp i właśnie wtedy doczekała się u nas recenzji. Nie będę zatem jakoś szczególnie wylewny w swoim tekście i odeślę raz jeszcze do szerokiego omówienia jej przez Arka, ograniczając się do uwag natury bardziej ogólnej i technicznej.
To zatem pierwsze wydanie Mundane na fizycznym dysku, które podobnie jak Transamunadane, ujrzało światło dzienne dzięki wspomnianej już krakowskiej wytwórni. W porównaniu do wersji z 2017 roku mamy na nim nieco zmian. Artysta zdecydował się bowiem pominąć utwory Healing Lie oraz Luminous i dodać Mundane Intro oraz cztery instrumentalne przerywniki – interludia, oznaczone odpowiednio numerami 2, 4, 7 i 8. Domyślać się tylko mogę, że owe zmiany mają nierozerwalny związek z wyjątkowym koncertem Kayanisa, który odbył się 17 lutego 2018 roku w słupskim teatrze Rondo. Fragmenty tego multimedialnego spektaklu muzycznego pod nazwą transMUNDANE and other stories, można znaleźć na profilu facebook autora. I pewnie warto to uczynić, bowiem może być to pomocne w zrozumieniu konceptu, o którym można przeczytać, że to próba uchwycenia i przedstawienia w oryginalnej, synestetycznej formule najważniejszych znaków naszych czasów.
Mundane jest krążkiem odmiennym od poprzednika już choćby pod jednym względem. O ile Transmundane był albumem tylko instrumentalnym, tu mamy utwory wokalne. Wręcz piosenkowe i to niekiedy bardzo nośne, w electro – popowym stylu. Całość znacznie się też różni od Where Abandoned Pelicans Die, wraz z którym rozpoczynałem moją znajomość z muzyką Kayanisa i o którym kilkanaście lat temu pisałem, że jest swoistym konglomeratem muzyki poważnej, klasycznej muzyki symfonicznej, z rozbudowanymi partiami chóralnymi i orkiestrowymi, rocka progresywnego, elektroniki, muzyki filmowej i popu. Tu trudno mówić o symfoniczności. Odnoszę wręcz wrażenie, że tym razem artysta poszedł w kierunku muzyki trip – hopowej i ambientowej. W wielu momentach zdarzało mi się przywoływać takie nazwy jak Portishead, czy trochę już zapomniany Paatos. Ten ostatni pewnie ze względu na barwę głosu i interpretacje Patrycji Modlińskiej przywołujące wokalistkę tej grupy, Petronellę Nettermalm. Słuchając Mundane nie można porzucić wrażenia, że kluczem dla artysty jest poszukiwanie i eksperymentowanie na polu szeroko rozumianej muzyki elektronicznej z jednoczesnymi skokami w kierunku brzmienia nieco starszego (patrz, bardzo atrakcyjny, taneczny, odwołujący się do lat 80-tych utwór tytułowy). Cóż, polecam fanom niebanalnych dźwięków. Jeśli już je słyszeli, teraz wreszcie będą mogli je… postawić na półce.