The Flow? A cóż mi tu Naczelny podrzuca do recenzji jakąś kapelkę na „The”!!? Czyżbym miał coś wyskrobać o kolejnej gwiazdce alternatywnego rocka, której debiut, według szacownych brytyjskich mediów, jest kolejnym przełomem w historii rocka? Takie to czarne myśli zakołatały się w mojej głowie, gdy tylko ujrzałem okładkę albumu, z wyzywająco nieskromnie wyglądającą nazwą kapeli. Drugiego szoku doznałem, gdy zobaczyłem, że The Flow pochodzą z Holandii. Pomyślałem – jestem w ogródku. Nazwa może niezbyt „progresywna” :-) ale przecież nie każdemu udaje się właściwie dobrać nazwę do muzy. A że Holandia progiem stoi – będzie to niechybnie moja szuflada.
I tu się grubo pomyliłem. Ale od początku. The Flow to pochodząca z Kraju Tulipanów formacja, której początki sięgają 2008 roku. Czwórka muzyków wcześniej rozwijała swoje talenty w innych, mniej znanych grupach (Shiver, Vandenberg, Maraton, Harrow), by wreszcie w czerwcu 2010 roku pochwalić się światu swoim debiutem z The Flow o tytule „No Guarantees”.
Debiutem, dodajmy od razu, w mało holenderskim stylu. Raczej w amerykańskim. Kwartet – hołdujący najprościej mówiąc – gitarowemu rockowi, gra na bluesrockową nutę, zalatującą nieco amerykańskim Południem. Takie wrażenie sprawia już otwierający zestaw „Greed”. A że kompozycje są dosyć zwarte, przebojowe i zapamiętywalne, możemy się nawet pokuśić o dalsze odniesienia do Nickleback, Creed czy Staind. Ponadto gdzieś może majaczy z lekka duch Black Stone Cherry.
Czyli co? Nic z progresywnego grania? Spokojnie. Maniera wokalna a i chwilami barwa głosu Mortena Jana Rerinka mogą kojarzyć się z wokalem Ray’a Wilsona, zaś parę muzycznych chwil mogłoby znaleźć się na krążku „She” jego Stiltskin. Ciekawym jest jeszcze to, iż grający na klawiszach we wszystkich numerach Tjerk de Groot, występuje tu tylko w charakterze gościa, tymczasem jego partie odgrywają w muzyce formacji wcale niemałą rolę.
Poprawna płyta, z której wykroiłoby się może nawet kilka przebojów do radiowej stacji rockowej. Jest jednak bez szału, oryginalności i zaskoczeń. No chyba że weźmiemy pod uwagę te, o których pisałem wcześniej.
PS. Jak przystało na dobrze kombinującego debiutanta, muzycy wzięli na warsztat cover. Padło na kawałek „Now” z płyty „Prodigal Son” brytyjskiej formacji Nektar. Wyszło dobrze, choć artyści za bardzo w tej swojej wersji nie pokombinowali.