Najpierw musze posypać głowę popiołem... sypię, sypię. Dosyć, bo mi się do oczu naprószy. W recenzji poprzedniej płyty La Tulipe Noire napisałem, że Ima to wokalista! Nie prawda, wokalistka, o bardzo ciekawym głosie. Nie napiszę , kto mnie tak zrobił w bambuko, choć to człowiek, który teoretycznie powinien wiedzieć co mówi, a nie opowiadać pierdoły. Ale to moja wina, powinienem sam sprawdzić, a nie polegać na innych. Życie uczy, że na słowo nie należy wierzyć nikomu.
Już zaczynam się orientować, kiedy zespół osiąga szczyt swoich możliwości artystycznych. Wydaje mi się , że dla tej greckiej grupy była to poprzednia płyta – „Faded Leaves”. Dlatego jak zwykle w takich wypadkach podchodziłem do najnowszego albumu bez zbędnej egzaltacji , nie spodziewając się niczego powalającego. Prawdę mówiąc jest jeszcze gorzej. Na szczęście spadać skąd, to oni mieli i nawet po dość długim locie, do dna jeszcze sporo im zostało.
Pogubiły się gdzieś trochę tę piękne melodie i melancholijno – jesienny nastrój poprzedniego albumu. Inaczej słucha się „Nostimon Hemar” – jest głośniejsza, ostrzejsza, mocniejsza, dość dużo jest fragmentów bardzo jak na LTN bardzo dynamicznych. Poniekąd sama treść płyty warunkuje taka a nie inną formę. Tym razem Gracy popełnili koncept album oparty na „Odyssei” i na poezji greckiego poety Konstantinosa Kavafisa – poemacie „Ithaca” (dokładniej – „Odyssey looked through the eyes of Kavafis”). Sam tytuł albumu znaczy w starożytnej grece Dzień Powrotu. Jakby nie było, po raz pierwszy w swojej karierze muzycy z LTN sięgnęli do swojej narodowej tradycji – i treściowo i muzycznie. W „Anakrousis” pojawiają się charakterystyczne bałkańskie rytmy (co z tego, że elektronicznie przerobione) i do tego flet. Przez dwie i pół minuty skoczny, ale mroczny motyw muzyczny prowadzą tylko instrumenty elektroniczne, dopiero potem zaczyna grać cały zespół . Zachęcający wstęp. Niestety , to co dalej już nie bardzo. Ciekawe, że akurat co szybsze i ostrzejsze utwory wypadły zupełnie dobrze, gorzej wyszły utwory – nie za szybko , nie za wolno – coś pośredniego. Co gorsza, nawet w najlepszych swoich momentach „Nostimon Hemar” nie dorównuje swoim poprzedniczkom. Broni się prawie cała pierwsza część płyty, może bez „Lotus Eaters”. W drugiej części takich wypełniaczy jest nieco więcej. Trzeba jednak przyznać , że ta płyta nie boli. Jest zupełnie, przyzwoicie słuchalna, nawet w całości. Jej głównym problemem jest po prostu to, ze wyszła po „Faded Leaves”. W każdym razie na nowych fanów niech zespół nie liczy, jest to tak zwana „średnica z Musei” jak mawia magister Piwnik. Płyt o podobnym poziomie wychodzi na kopy. Zainteresuje pewnie tylko fanów zespołu. A oni przełkną ją jakoś, skrzywią się trochę i poczekają na następna płytę.