Natknąłem się na ten krążek zupełnie przypadkowo i zaintrygowany, skądinąd doskonałą nazwą zespołu przesłuchałem go. I cóż mogę powiedzieć… czekało mnie naprawdę nie łatwe zadanie. Na początek okazało się, że znalezienie jakichkolwiek konkretnych informacji o zespole graniczy niemalże z cudem. Izz jest bowiem kolejną młodą grupą, bez ważniejszej muzycznej przeszłości, wydawaną przez kolejną wytwórnię „z nikąd”, których ostatnio namnożyło się, jak grzybów po deszczu (co samo w sobie jest zjawiskiem raczej pozytywnym). Tak więc musicie wybaczyć, ale ta recenzja będzie dość „specyficzna”, zresztą zupełnie jak nazwa i muzyka samego zespołu… Mogę tylko powiedzieć, że Izz pochodzą ze Stanów Zjednoczonych i mamy do czynienia z ich debiutanckim albumem, którego następca, zatytułowany „I Move”, spodziewany jest już w lutym tego roku. Założona przez braci Galgano grupa posiada w swoim składzie dwóch perkusistów, z których jeden bębni tak na akustycznych, jak i elektronicznych instrumentach, w czym niewątpliwie znaczna zasługa charakterystycznego brzmienia tego krążka.
Hmm… teraz zapewne powinienem scharakteryzować muzykę zespołu i ewentualnie przyrównać ją do innych, bardziej popularnych grup… i tu kolejny problem, bowiem zawartość „Sliver of a Sun” to bardzo eklektyczna mieszanka, łącząca w sobie masę rozmaitych naleciałości i brzmień. Całość utrzymana jest w ramach współczesnego amerykańskiego prog-rocka, w stylu chociażby Spock’s Beard, co słychać przede wszystkim w dwóch najdłuższych kawałkach: „Assurance” i „Where I Belong”, gdzie sporo ładnych i chwytliwych melodii, oraz świetnych harmonii wokalnych łączy się z charakterystycznymi, rozbudowanymi strukturami i brzmieniem. Z drugiej jednak strony, jak zapewne zauważyliście, album ten składa się w znacznej mierze z krótszych, trzy- do siedmiominutowych kawałków, które to znacznie odbiegają od standardowych kompozycji, bowiem muzycy Izz pozwalają sobie w nich na naprawdę ciekawe eksperymenty. Styl? Zapomnijcie o stylu, ten zespół bezwstydnie miesza w swojej twórczości rozmaite brzmienia i wpływy: pop, folk, jazz, funky, flamenco… łatwiej było by chyba napisać, czego tu nie ma!! Porównania? Mogę znaleźć po kilka dla pojedynczych fragmentów tej płyty, dla całości jest to jednak niemożliwe. Znajdziemy tu dźwięki, które kojarzyć mogą się zarówno ze wspomnianym już Spock’s Beard, jak i Jethro Tull, The Beatles, Primus czy Mahavishnu Orchestra (zwłaszcza w sekcji rytmicznej). Czujecie się trochę zagubieni? Ja też… jednakże na „Sliver of a Sun” naprawdę występują elementy charakterystyczne dla każdego z wymienionych wykonawców. Mamy tu więc zarówno rozbudowane struktury i połamane rytmy, skoczne akustyczno-folkowe ballady, ładne i bardzo pogodne melodie, a do tego także lekko groteskową atmosferę i sporo dziwnych, „pokręconych” dźwięków. Jaka więc jest muzyka Izz? Na pewno odrobinę dziwna, nieprzewidywalna, czasem trochę szalona i przede wszystkim emanująca specyficznym poczuciem humoru. Cały czas bowiem ma się wrażenie, że muzycy po prostu bawią się dźwiękami, a groteskowość jest nieodłącznym elementem tego krążka, czy to za sprawą często dziwacznie brzmiących klawiszy, czy też nieoczekiwanych zmian głośności, tempa, itp. Należy jednakże przy tym dodać, że ani na chwilę członkowie Izz nie tracą poczucia dobrego smaku i estetyki, „Sliver of a Sun” absolutnie nie męczy, a wręcz przeciwnie, słucha się jej z niezmierną ciekawością i przyjemnością. Niewątpliwie jest to zasługa dominujących jednak na płycie ładnych, zapadających w pamięć melodii i świetnych męsko-damskich partii wokalnych. Wrażenia nie psuje nawet nienajlepsze, „szorstkie” brzmienie krążka. I choć miłośnikom art-rocka zapewne najbardziej przypadną do gustu te bardziej tradycyjne fragmenty, w postaci wspomnianych już dwóch najdłuższych na płycie utworów, to na mnie zdecydowanie większe wrażenie robią te krótsze, bardziej eksperymentatorskie, by nie rzec awangardowe kawałki, które wprost kipią od niestandardowych i ciekawych rozwiązań.
W moim odczuciu „Sliver of a Sun” to przede wszystkim pozycja ciekawa, choć bez wątpienia materiał ten utrzymany jest na wysokim poziomie, zwłaszcza pod względem pomysłowości i im dłużej go słucham, tym bardziej mi się podoba. Niesamowite, że przy tak dużej eklektyczności albumu, całość brzmi niezwykle spójnie i równo… Jedynie nienajlepszej jakości brzmienie pozostawia trochę do życzenia, jest to jednak w znacznej mierze rekompensowane zawartością muzyczną krążka. Polecam zwłaszcza tym wszystkim, którzy sądzili że w rocku progresywnym nie da się już nic ciekawego wymyślić…