Kiedy to pod koniec lat ’70 ubiegłego stulecia punkowy jad i zgnilizna na zawsze zmieniły muzykę, rock progresywny już nigdy nie zdobył takiej popularności jak dawniej. Już nigdy nie zobaczymy największych osiągnięć naszych ukochanych zespołów na szczytach list przebojów. Czasy kiedy to Topograficzne Oceany, Karmazynowi Królowie i Owieczki widniały w pierwszej 10 bilboardu nie powrócą... Od tamtej pory za bardzo zmieniła się mentalność ludzi a konsumpcyjne podejście do dźwięku nie pozwoliło istnieć wielu wartościowym muzykom... – Zresztą o wiele lepiej i piękniej tamte czasy opisują autorzy recenzji z serii ‘kanon nowej progresji’, ja natomiast nawiązałem troszkę do historii, chcąc, z pełną świadomością, wprowadzić bardzo kontrowersyjną tezę na temat pewnego grona muzyków, które w czasie tych właśnie nieszczęśliwych muzycznych wydarzeń końca lat ’70 bawiło się w piaskownicach, bądź uczyło się mówić...
Jak dobrze wiemy w latach ’80 coraz bardziej zaczęto odchodzić od konwencji elektryczno-akustycznego grania, na rzecz elektroniki, sztucznych beatów i kiczowatych brzmień syntezatorów. Coraz więcej było muzyki opartej tylko na prymitywnym rytmie i linii basowej – powoli rodziła się era techno – era muzyki służącej tylko do dobrej zabawy i ułatwiającej nawiązanie kontaktów seksualnych, era muzyki na tyle odhumanizowanej i nie człowieczej, że poważnie zaczęto zastanawiać się nad losem przyszłych pokoleń ... W takich właśnie czasach różne fascynacje przechodzili nasi bohaterowie – muzycy którzy pod koniec lat ’80 przyczynią się do powstania takich gatunków muzycznych jak IDM, ambient house, ambient techno, experimental electronica, czy avant-electronica – gatunków, które w skrócie można nazwać art-technem – będącym (i tu pojawia się właśnie moja kontrowersyjna teoria) kontynuatorem tradycji ambitnego rocka lat ’70...
W tej niesamowitej muzyce możemy doszukiwać się inspiracji ambientu, kraut-rocka, space-rocka i oczywiście samego art-rocka, ale nie chodzi tu bynajmniej o inspiracje, ale o podejście do muzyki. Moim skromnym zdaniem podejście to jest identyczne do tego, które prezentowały najsłynniejsze indywidualności rocka progresywnego lat ‘70... Głównym celem twórców art-techno jest tworzenie wielopoziomowej i pięknej muzyki, która przyklejałaby się do najcudowniejszych wspomnień i zostawała w sercach wrażliwych słuchaczy na zawsze. Art-techno to także frapowanie i zabawa dźwiękami, ciągłe eksperymenty i wprowadzanie słuchacza w specyficzny trans...
Jednym z głównych przedstawicieli tego twórczego środowiska jest Richard D. James (Anglik z pochodzenia) – aka Aphex Twin (+ 50 innych pseudonimów)... Richard zwany szalonym czarodziejem elektroniki od ponad 10 lat karmi nas różnymi porcjami mniej lub bardziej strawnej muzyki... Na jego płytach znajdziemy wszystko – abstrakcyjne niepokojące dźwięki, cybernetyczne i karkołomne programowanie perkusji (które każdego doprowadza do bólu głowy), piękne brzmienia syntezatorów, interludy pianinowe w stylistyce Satiego, zabawne zappowskie ‘nabijanie’ się z równych modnych stylów muzycznych, współczesną muzykę poważną, czy nawet jazz (kolaboracja z μ-ziq’iem)...
Jego największym i jednocześnie najpiękniejszym osiągnięciem jest omawiany debiutancki album Selected Ambient Works ’85 – ’92 – nazwany troszkę przewrotnie, gdyż oprócz specyficznego klimatu, kompozycje tu zawarte mają z ambientem mało wspólnego. Jeśli musiałbym znaleźć jakiekolwiek porównania to wybrałbym raczej wczesny Kraftwerk + Tangerine Dream, są to jednak tylko dalekie echa, gdyż muzyka zawarta na SAW jest niebywale nowatorska i nietuzinkowa. O niewątpliwym wdzięku poszczególnych utworów mógłbym napisać książkę – tutaj jednak musze zmieścić się tylko w kilku zdaniach...
Xtal to przede wszystkim czarowna wokaliza i przecudowne brzmienia, a wszystko rozpływające się w pogłosie, oto jak jeden z recenzentów opisał ten utwór ‘Xtal brzmi jak nagranie Cocteau Twins z otwartego garażu (...) i jeszcze ta wokaliza z melodią dla której można umrzeć...’ Tha najdłuższa kompozycja na płycie przyciąga uwagę subtelnymi pasażami klawiszowymi i niebanalnym rytmem, który naprawdę potrafi zahipnotyzować, utwory Pulsewidth i Ageispolis to bardzo zgrabne, pełne radości utworki, odkrywające wielkie zdolności kompozycyjne Aphex Twin’a. Natomiast po króciutkiej ambientowej interludzie dochodzimy do mojego faworyta – Green Calx – gdzie hałaśliwe i świszczące basy, z błogim podkładem klawiszowym nie pozwalają nikomu przejść obok tego utworu obojętnie
Ponieważ opisywanie całej płyty w taki sposób nie ma chyba największego sensu, pokuszę się o bardziej ogólną refleksje... Tak jak poprzednie każdy następny utwór posiada własną duszę, jakąś cząstkę gwiezdnego pyłu – którym w końcu wszyscy jesteśmy... – i to jest właśnie w tej muzyce najpiękniejsze – jest ona tak bardzo człowiecza. Czy jest to dołujący i złowrogi Hedphelym, czy nostalgiczny Actium, w każdej sekundzie słychać że stworzył ją człowiek dla człowieka. To odczucie jeszcze bardziej potęguje brzmienie płyty. Nagranej przy pomocy archaicznego wręcz sprzętu i korzystając z bardzo niekonwencjonalnych technik. Richardowi udało się stworzyć iluzje bliskości – jest to bardzo organiczna muzyka – po jakimś czasie można nawet odnieść wrażenie ze płynie wewnątrz nas, wibruje i pobudza do życia – czego oczywiście wszystkim zainteresowanym serdecznie życzę... To płyta, która ‘traktowana’ we właściwy sposób, zostanie w Waszych sercach do końca życia – gwarantuję.
Największą ciekawostkę zostawiłem na koniec – w roku 1985 – czyli prawdopodobnie pierwszym okresie powstawania tych kompozycji Richard D. James miał.... – 14 lat, a żeby tego było mało wszystkie instrumenty i brzmienia, które pojawiają się na płycie stworzył sam !!! Oby jak najwięcej takich muzycznych geniuszy.
Tą recenzją chciałem rozpocząć króciutki cykl prezentujący moim zdaniem najciekawsze osiągnięcia muzyki, którą z powodzeniem można nazwać artystycznym i ambitnym technem, w najbliższym czasie postaram się napisać co nieco o debiucie zespołu Autechre – chyba że ktoś zrobi to za mnie.