Poprzednia płyta Walsha - „Glosolalia” wyszła tak, jakby był to Magellan z Walshem na wokalu, do tego Magellan w formie dość dalekiej od szczytu możliwości. Za dużo było tam hałasu, a za mało muzyki. „Shadowman” jest mniej naznaczony Magellanowymi wpływami.
Wokalista Kansas jako artystka solowy (przynajmniej na dwóch ostatnich płytach) zdradza pociąg do znacznie ostrzejszego grania, niż uprawia w swoim macierzystym zespole. „Glosolalia” bez większych oporów można nazwać płytą prog-metalową, a najnowszej też kopa nie brakuje. Na szczęście w formie jest bardziej hard-rockowa i w tej wersji pan Walsh jest dla mnie znacznie bardziej na miejscu.
Wokalnie spisuje się świetnie, ślady zużycia zupełnie niewielkie. Dalej to jeden z najlepszych rockowych wokalistów, nadal w bardzo dobrej formie. Może gardło troszkę nie to co kiedyś. Jednak nie na tyle, żeby tym się jakoś poważniej przejmować – ot, zmienił się głos trochę i już – stwierdzenie faktu. Jak za dawnych lat wydrzeć się umie, zaśpiewać ładnie też – dalej to ten sam dobry Steve Walsh, ojciec chrzestny wszystkich serków świata. Chociaż sam pan La Brie przy kilkanaście lat starszym Walshu wypada już bardzo blado, po prostu traci głos. Wystarczy porównać pod względem wokalnym tą płytę i „Octaviarum” Dream Theater .
Na szczęście tym razem Walsh nie dał się zdominować tak bardzo Trentowi Garderowi, jak poprzednio . Zresztą tym razem Gardner nie miał czasu i był raczej tylko konsultantem. I dobrze. Jednak dalej słychać momentami tego Magellana, słychać też i Kansas, bo chyba dziwne by było, gdyby nie było słychać. Ale nie tylko to. Walsh nie stara się zbytnio przejmować spójnością stylistyczna swojej płyty, bo porusza się swobodnie po różnych obszarach amerykańskiej muzyki rockowej. „Davey...” to numer hard-rockowy, „Keep on rockin’” to w gruncie rzeczy blues, nawet boogie, tyle, że zagrane z rockowym kopem. „Pages of Old” to amerykańska, country-folkow-rockowa ballada z elementami Kansas. Do tego prawie techno–metalowa łupanka (?) „Hell Is Full of Heroes” (czy ta perkusja to musi grać takie „łupu-cupu” ) i progresywno-kanasasowsko-magellanowskie „Rise”, „After” i „Shadow Man”.
Równa dobra płyta z kilkoma mocnymi momentami – „After” i „Shadow Man” i z jednym dość kontrowersyjnym fragmentem – czyli „Hell Is Full of Heroes"