Liquid Tension Experiment to jedna z kilku zrealizowanych ostatnio przez firmę Magna Carta "projektów" - czyli płyt nagranych przez "supergrupy" muzyków znanych z innych zespołów. Nazwiska tworzące skład LTE, wymienione na okładce płyty: Tony Levin (King Crimson), John Petrucci, Mike Portnoy (obaj Dream Theater) i Jordan Rudess (chyba najmniej znany we Europie, choć bardzo ceniony za oceanem) wydają się być gwarancją dobrej muzyki. Tym niemniej skóra lekko mi ścierpła, gdy po przejrzeniu książeczki przeczytałem, że na stworzenie tej muzyki - a więc napisanie i nagranie całego materiału - grupa miała do dyspozycji praktycznie tylko 6 dni! Czy nagrywanie na siłę płyty pod silną presją czasu może zakończyć się sukcesem? A jednak udało się. Mike Portnoy opisując szczegółowo historię nagrania tego albumu stwierdził, że były to najbardziej magiczne, kreatywne i szalone dni w jego życiu. Muzyka zarejestrowana przez ten doborowy kwartet emanuje energią i radością grania. Samo brzmienie, choć zasadniczo metalowe, jest bardzo żywe i bogate, i odbiega daleko od dokonań Dream Theater, co nie może dziwić. Również sam styl budowania kompozycji podobny jest tego z najlepszych lat "Teatru Marzeń". Na dynamicznych riffach rozwijają się znakomite solówki Johna Petrucci i Jordana Rudessa, dużo jest kontrastów i innych typowo progresywnych elementów. Podstawowa część płyty składa się z czterech dłuższych utworów i krótszych, łagodniejszych przerywników pomiędzy nimi. Do tego mamy spokojny, melodyjny utwór State Of Grace, zagrany tylko w duecie przez Petrucciego i Rudessa. Zupełnie inna historia to ostatnie nagranie na płycie, zatytułowane Three Minute Warning. Wbrew swemu tytułowi, trwa ono aż 28 minut, a jest zarejestrowanym całkowicie na żywo jednym z szalonych dżemów grupy. Bardzo interesująco się rozwija i świetnie oddaje atmosferę, jaka panowała przy powstawaniu płyty. Dla niektórych jest nawet najlepszym nagraniem na płycie, ja może aż tak skrajny nie będę - wolę bardziej przemyślane i "poukładane" kompozycje z pierwszej części płyty.
Podsumowując, jest to album godny polecenia wszystkim miłośnikom Dream Theater i tym progfanom, którzy nie boją się szybkiego i ostrego grania. Mam też nadzieję, że poprzez takie wydawnictwa firmie Magna Carta uda się zainteresować swoją działalnością tych fanów, którzy ograniczają się do słuchania zespołów z progresywnej "pierwszej ligi".