Uwielbiam wytwórnię Transubstans Record. To mała manufantura prowadząca coś, co na prywatny użytek nazywam "rockowymi wykopaliskami" na terenie Skandynawii. A umówmy się, w latach 70 działy się tam w muzyce rzeczy bardzo ciekawe. Dziś większość skandynawskich zespołów z tamtych lat czeka na odkrycie, dlatego działalność Transubstans powinna być dotowana przez UNESCO. Albo przynajmniej przez szwedzkie ministerstwo kultury.
Rag I Ryggen to kolejne z odkryć Transubstans z zamierzchłej przeszłości. Szwedzki sekstet, który wydał jedną płytę w 1975 roku, trochę jeszcze podziałał i ewaporował. A szkoda, bo grali naprawdę bardzo fajnie. Ostro, do przodu, melodyjnie. No to co, że ze Szwecji.
Są tak gdzieś w pół drogi między żywszymi Black Sabbath i Uriah Heep. Dodaj sobie do tego, czytelniku, syntezatory i flet. I szwedzki śpiew. I będzie obraz całości, tak z grubsza. Bo co innego przeczytać, a co innego usłyszeć, jakie to fajne.
Drugi numer, najdłuższy na płycie, bardzo mi się spodobał od samego początku. Takie powoli rozkręcające się bluesisko, z gitarą puszczoną przez "kaczkę", hammondami i fragmentem około 3:40 minuty żywcem zerżniętym z "Child in time". I minutę dalej fragmentem wyjętym wprost z Wishbone Ash...
A mój ulubiony numer na tym albumie jest dwa indeksy dalej. Ma tytuł Jan Banan", muzycznie podchodzi pod Uriah Heep skrzyżowane z Wishbone Ash, tyle, że z moogiem. Śmiech na początku sugerować może muzyczny żart, ale to soczyste, rockowe granie, tak typowe dla lat 70, jak to tylko możliwe. Jak fajnie brzmi unisono dwóch gitar na tle delikatnego hammonda w tle. Jak tu fajnie "kręci" basik z perkusją, no po prostu małe cacuszko. Na koncercie też wypadał ten utwór dobrze, dowód mamy w postaci jednego z trzech "live" bonusów.
A właśnie - bonusy są na tej płycie. Trzy, wszystkie koncertowe, jakości niezłej, choć nie powalającej na kolana. Zapewne zarejestrowano je na zwykłym kaseciaku albo szpulowcu i teraz w studiu odczyszczono na tyle, na ile było możliwe. Dwa numery znane z płyty studyjnej, jeden to absolutny unikat - nigdy wcześniej nie publikowany "Land Over The Rainbow". Stylem wpasowuje się w to, co zespół grał poprzednio, choć jest o rok młodszy, co udowadnia, że zespół miał potencjał na więcej, niż jedną płytę - tylko nie wyszło. Szkoda, bo to naprawdę zacne granie. Melodyjne, mięsiste, ostre kiedy trzeba. Z fajnymi urozmaiceniami w rodzaju wspomnianego fletu, mooga, czy hammondowych solówek. Nie ma tu odkrywania muzycznej Ameryki, tak grał legion zespołów w tamtych latach. ale i tak warto się z Rag i Ryggen zapoznać. Zgodnie z nazwą - Zespół Z Jajami.