Płytę słoweńskiego Marryann dostałem już jakiś czas temu. Zawsze jednak brakło czasu na nakreślenie tych paru słów. Po pierwszym przesłuchaniu byłem – delikatnie rzecz ujmując – rozczarowany. Lubię elektronikę. Taką klimatyczną. Z pięknymi melodiami. Nastrojem. I temu podobnymi rzeczami. Tak też zostałem do posłuchania płyt Marryann zachęcony.
The Harmony of the Ecstasy is a CD album of extreme progressive electronic music, at moments rock at moments pop. Its harmonies and rhythms make it unique in the progressive rock - electronic scene. It continue the musical philosophy of the first album - painting the world with harmonies using progressive sounds with the intent to make music timeless
Strona internetowa wykonawcy podpowiada, że to progressive elektronic music. Z elementami popu i rocka. Taki misz – masz. I szczerze powiedziawszy – nie jest to dobre połączenie.
Life Escape, które rozpoczyna płytę niestety nie wprowadza dobrego nastroju. Brzmi bowiem, jak remix (taki w rodzaju sumo sprint mix) utworu Just Can’t Get Enough zespołu Depeche Mode. Dalej wcale nie jest lepiej. Bo w takim In the Name Of prawie słychać cytaty z Marka Bilińskiego.
Harmony Of Ecstasy to niestety wypadkowa motywów melodycznych Fade to Gray Visage i gorszej wersji Jeana Michela Jarre’a. W ogóle do 4 utworu płyta brzmi, jakby się wykonawca się gdzieś śpieszył. Jakimś wytchnieniem jest zatem We Should Live Together, w którym co prawda można by się doszukać cytatów, a przynajmniej zapożyczeń z Equinoxe Jarre’a, ale nie są one już tak wyraźne.
Marryann w swojej notce biograficznej przyznaje się do fascynacji muzyką elektroniczną lat 80 –tych. Padają nazwy – oprócz tych wymienonych wyżej przeze mnie – Talk Talk, Tangerine Dream i Art Of Noise. No i faktycznie tę fascynację słychać. Aż do bólu.
Generalnie – nie polecam.