Odkąd tylko poznałem muzykę Mostly Autumn, jakieś cztery lata temu, z miejsca zaliczyłem ich do grona moich ulubionych wykonawców z kręgu art-rocka. Stanu tego nie zmieniły nawet średniej jakości antologie, koncertówki, czy inne okazjonalne wydawnictwa, obliczone chyba tylko na nabijanie kabzy bossów z Classic Rock Society. Nawet dość nierówny „Passengers” nie zachwiał mojej wiary w możliwości zespołu. Jednakże w końcu miarka się przebrała i o ich najnowszym dokonaniu – „Storms Over Still Water” – nie jestem w stanie powiedzieć wiele dobrego. Cóż więc takiego stało się z muzyką Mostly Autumn, że tak radykalnie zmienił się mój stosunek do niej? Już tłumaczę…
Zawsze jedną z głównych zalet muzyki zespołu był jej „ikoniczny” charakter: poprzez nią zawsze widać było ludzi ją tworzących – ich idee, uczucia, wartości. Wystarczy spojrzeć na oprawę graficzną „For All We Shared” czy „Spirit of Autumn Past”, która w dużym stopniu oparta jest na zdjęciach rodziny, przyjaciół, ulubionych miejsc etc. Pod względem artystycznym nie są to być może najpiękniejsze okładki na świecie, ale za każdym razem gdy na nie patrzę, robi mi się jakoś dziwnie ciepło na sercu… Z czasem zdjęcia te zostały zastąpione przez rysunki Heather, natomiast od „Passengers” mamy już do czynienia z profesjonalnymi obrazami, które choć wymuskane i wyestetyzowane do granic możliwości, są w gruncie rzeczy puste i bezosobowe, a w przypadku najnowszego „dzieła” wręcz tandetne. Podobnej ewolucji podlega niestety muzyka zespołu, która stopniowo, acz konsekwentnie, obdzierana jest ze wszelkich treści osobistych. Dbałość o formę i pęd ku perfekcji często bywa okupiony sporym kosztem i o ile wczesne dokonania zespołu właśnie poprzez swą niedoskonałość nabierały cech doświadczenia na wskroś ludzkiego i przez to pięknego, o tyle nowy album w dużym stopniu operuje na poziomie banału. Nawiązując więc do wiersza Herberta, można powiedzieć, że „Storms Over Still Water” znamionuje przejście od autentycznego przeżycia Marsjasza do apollińskiej wizji sztuki idealnej.
A konkretnie: na najnowszej płycie muzyka zespołu uległa sporej symplifikacji, stała się cięższa i zdecydowanie bardziej bombastyczna. Połowa utworów to kilkuminutowe, rockowe kawałki, oparte na jednostajnym rytmie, wyrazistym riffie i prostym podkładzie klawiszowym, które lokują się gdzieś na przecięciu pomiędzy ostatnimi dokonaniami Ayreon a candy-metalem pokroju HIM czy Within Temptation. Na resztę składają się natomiast, utrzymane w duchu „Passengers”, mini-suity… mam jednak nieodparte wrażenie, że elementy, za które najbardziej ceniłem muzykę zespołu: refleksyjność, celtycki duch, złożone ornamentacje, bogactwo brzmienia czy imponujące dialogi instrumentów – i w nich ulegają powolnemu zanikaniu. Choć wciąż są na tej płycie momenty prawdziwie mistycznego piękna, które sprawiają, że tli się we mnie jeszcze iskierka nadziei. To przede wszystkim przejmujące „Heart Life”, czy ogólnie niezła końcówka albumu, co zresztą stało się już znakiem rozpoznawczym Mostly Autumn. Niestety nie jest to nawet połowa zawartego na płycie materiału i większość tych perełek ginie w natłoku prymitywnych galopad („Broken Glass”), topornych riffów („Ghost in Dreamland”) czy refrenów typu ohohoh-nanana-yeah („Candle to the Sky”).
Przykro mi to mówić, ale siatka maskująca w postaci bombastu i wymuskanego brzmienia nie jest w stanie skryć intelektualnej i emocjonalnej pustki, która przebija z nowego oblicza Mostly Autumn wszelkimi możliwymi szparami. Zespół postawił na prostotę i rockowość przekazu, tracąc jednak to, co wyróżniało ich twórczość spośród całej masy innych wykonawców. Nie chcę tutaj krytykować koncepcji rozwoju grupy: muzyka pokroju Within Temptation czy Avril Lavigne też ma przecież swoich fanów i myślę, że im mógłbym „Storms Over Still Water” z czystym sumieniem polecić. Ponieważ jednak ja do powyższej grupy się nie zaliczam, a nie chcę pozbawiać własnych recenzji pierwiastka osobistego, to pozwolę sobie ocenić całość jako solidną, ale jedynie ciut powyżej powszechnej przeciętności... co w przypadku tego zespołu jest niestety sporym rozczarowaniem.