Są zespoły, z którymi pierwszy kontakt na długo zapada
w pamięć. Tak też było w przypadku moim i Ark. Gdy znajomy (Sulaco, jeszcze
raz wielkie dzięki) podesłał mi, tak przy okazji, debiutancki album tej
formacji zatytułowany po prostu Ark nie wiedziałem jakie niespodzianki
mnie jeszcze czekają. Po włączeniu płyty przysłowiowa szczęka dosłownie
zmiażdżyła mi kości śródstopia i to nie bynajmniej (tak na początku) za
sprawą muzyki. Oto z chwila odezwania się wokalisty z głośników popłynął
znajomy i tak uwielbiany przeze mnie głos........... Davida Coverdale'a.
Nie , mówię sobie , przecież to nie możliwe. David od paru ładnych lat
wykonuje muzyczkę stonowaną i już na pewno nie prog-hard-rockową, jaką
jest propozycja Ark. Rzuciłem się więc na książeczkę płyty w poszukiwaniu
znajomego nazwiska bądź twarzy. Zdziwienie moje nie miało granic, gdy
z okładki zamiast dobrze znanej facjaty podstarzałego hardrockera patrzyło
na mnie oblicze młodego faceta o rysach wikinga i skandynawsko brzmiącym
nazwisku Jorn Lande. Po zagłębieniu się w historię tego pana wszystko
stało się jasne. Jorn jest wokalistą nie ukrywającym swych fascynacji
wielkim Davidem. Przed "wstąpieniem" do Ark udzielał się w zespole o jednoznacznie
kojarzącej się nazwie The Snakes, w której pogrywali również panowie Bernie
Marsden i Mickey Moody biorący udział we wcześniejszej wersji Coverdale'owskiego
projektu Whitesnake. Należy tu od razu zaznaczyć, że Lande nie jest jakimś
tam kiepskim imitatorem. Posiada niezwykłe, wręcz genialne warunki głosowe,
a i są momenty gdzie słyszalna jest jego oryginalna, równie ciekawie brzmiąca
barwa. Szybko zdałem sobie sprawę, iż niezaprzeczalną przewagą Jorn'a
nad Davidem jest jego wiek, zapał oraz chęć tworzenia muzyki progresywnej.
Tak też uczynił i to w bardzo zacnym towarzystwie panów John'a Macaluso
(dr, ex-TNT) i Tore Rstby (git, ex-Conception), którzy to podczas prób
swoich kapel w norweskim mieście Toten wpadli na pomysł powołania do życia
Ark.
Mając w pamięci tak sympatyczny kontakt z debiutanckim krążkiem Ark bez
mrugnięcia sięgnąłem po najnowszy album zatytułowany "Burn the Sun". Muzyka
serwowana przez Ark na "Burn the Sun" różni się nieco od propozycji debiutanckiej.
Nadal jest to niejako prog-hard-rock z odrobiną naleciałości latynoskiej
tylko w tym przypadku całość jest bardziej wyrazista i rzekłabym zagrana
z większą determinacją. Już otwierające płytę "Heal the waters","Torn"
i "Burn the Sun" mają ten wspaniały hardrockowy drive okraszony zagrywkami
pana Rstby wskazującymi na fascynację progresywną muzą. Oczywiście wokal
Jorna, szczególnie w porywającym refrenie utworu tytułowego, brzmi w rasowy
Coverdale'owski sposób łącznie z tak charakterystycznym ciężkim, lekko
"astmatycznym" oddechem. Warto dodać, iż skład Ark na najnowszym wydawnictwie
rozszerzył się o klawiszowca Mats'a Olausson'a i basistę Randy Coven'a.
Ten ostatni jest szczególnie dostrzegalny właśnie w zadziwiającym "Torn".
Pan Mats natomiast raczy nas klawiszami w sposób bardzo delikatny i mało
nachalny ograniczając się li tylko do funkcji odpowiedniego tła.
Kolejne dwa tracki na płycie "Resurrection" i "Absolute zero" są jakby
chwilą oddechu i zadumy. W utworach tych mamy okazję usłyszeć bardziej
oryginalne brzmienie wokalu pana Lande, mimo że sposób budowania linii
melodycznych nadal może kojarzyć się z ex-leaderem Deep Purple i Białego
Węża. "Resurrection" zachwyca bardzo zgrabna aranżacją i porywającym lekko
melancholijnym nastrojem. Tutaj również ręce składają się do oklasków
nad kunsztem gitarowych wyczynów Tore. Szósty song na płycie "Just a little"
jest przejawem wspomnianego przeze mnie wcześniej flirtu zespołu z muzyką
flamenco. Muszę przyznać , że bardzo podobają mi się takie zlepki stylistyczne,
bo oto obok latynoskich rytmów i linii melodycznej są ostro zagrane wręcz
progmetalowe wstawki czyniące całość bardzo frapującą i apetyczną. "Waking
hour i "Noose" są połączonymi utworami tworzącymi pewną logiczną całość.
"Waking hour" jakby leniwie rozwija się , wręcz toczy nieuchronnie zmierzając
do galopad gitarowych fundowanych w "Noose". Nie muszę oczywiście dodawać,
iż to co wyczynia tu ze swoimi strunami głosowymi Jorn można śmiało nazwać
"arcyakrobacjami", które powinny wywołać słuszną i bezsilną zazdrość u
większości współczesnych wokalistów rockowych. Kolejny track "Feed the
Fire" jest utworkiem opartym na kontraście "ciętego" metalowego riffu
zwrotki i rozmarzonego refrenu z dość ciekawą kontrapunktującą perkusją.
Może się podobać.
Ostatnie dwa zamykające album kawałki należą do moich zdecydowanych faworytów.
Nie ukrywam, iż czasami powodowany brakiem czasu na całościowy odsłuch
"Burn the Sun" ograniczam się niezbyt sprytnie właśnie do tych utworów.
Brawurowy "I bleed" zaśpiewany jest głosem, który momentami wydaje się
bardziej Coverale'owski od obecnego śpiewania mistrza Davida. Słuchając
słów
Don't bring it down, it down don't say it's over now z podkreślającym
frazę fantastycznym riffem robi się jakoś ciepło w okolicy prawej komory
serca, oczywiście tej bardziej hard rockowej. No i perełka czyli zamykający
płytę dziwięciominutowy "Missing You". Wylewająca się wręcz z głośników
tęsknota i melancholia, wspaniała linia melodyczna, odpowiedni , pogłębiający
nastrój "smyczkowy" podkład klawiszy, to wszystko powoduje u mnie za każdym
razem przyjemne ciarki przebiegające wzdłuż całej długości kręgosłupa
i nie tylko. Gdzieś w okolicy szóstej minuty następuje rasowe przyspieszenie
zgodnie z najzacniejszymi hardrockowymi wzorcami. Końcówka utworu to patetyczna
symfonia nastroju, dynamiki i zatracenia...................doprawdy rewelacja.
Album "Burn the Sun" jest wydawnictwem bardzo rzetelnym. Ukazał się on
być może w chwili idealnej dla zespołu czyli w momencie małej stagnacji
na rynku progmetalowym. Niewątpliwy ukłon Ark w stronę hard rockowej estetyki
na pewno zachwyci starszych fanów pamiętających najlepsze lata Whitesnake
jak i również progrockową młodzież zmęczoną może technicznym metalem i
szukającą bardziej klimatycznego zestawienia mocnych riffów z progresywnym
zacięciem. Serdecznie polecam oraz przypominam, iż są zespoły, z którymi
pierwszy kontakt na długo zapada w pamięć......
"...w nieustannej misji prowadzącej do nieznanego,
pchani przez codzienność nie zwracamy uwagi na otaczających nas ludzi.
Podążając do celu, który często bywa niemożliwy do osiągnięcia umieramy
próbując wszystkiego od nowa................próbując Zapalić Słońce (Burn
the Sun) " - Ark 2001