Recenzowanie wydawnictwa zespołu, który właściwie ani ziębi, ani grzeje z pewnością nie należy do najwdzięczniejszych zadań. Co prawda twórczość King’s X znana jest mi dość wybiórczo, to jednak te kilka sporadycznych spotkań w pełni uświadomiło mi, że zespół ten nie będzie należał do grona moich ulubionych. Mimo pokaźnego dorobku i dość unikalnego brzmienia, ekipa Douga Pinnicka zawsze należała dla mnie do tych, które bardziej się szanuje niż lubi. Kiedy jednak pojawiła się przede mną możliwość przesłuchania najnowszej koncertowej płyty King’s X, postanowiłem się skusić i dać im jeszcze jedną szansę...
Materiał ten potraktowałem zarówno jako okazję do bardziej kompleksowego zapoznania się z twórczością grupy, jak i próbkę ich możliwości koncertowych. Muszę powiedzieć, że w obu kontekstach „Live All Over the Place” prezentuje się całkiem pozytywnie. Zawarto tu bowiem aż dwadzieścia pięć utworów (z czego sześć w wersjach semi-akustycznych), obejmujących okres od debiutanckiego „Out of the Silent Planet” (1988), po najnowszy „Black Like Sunday” (2003). Nie wiem co prawda czy wersje utworów prezentowane na tym wydawnictwie znacząco odbiegają od materiału studyjnego, na pewno jednak czuć tu atmosferę koncertową: luz muzyków, żywo reagująca publiczność i świetne brzmienie to niewątpliwe atuty tego krążka. Zachowano charakterystyczny dla King’s X ciężar, wynikający z wyjątkowo niskiego strojenia instrumentów, zarazem jednak całość brzmi przejrzyście i klarownie, dzięki czemu możemy delektować się wszelkimi drobnymi detalami i harmoniami wokalnymi. Zespół prezentuje się naprawdę solidnie – niczym dobrze nakręcony mechanizm – umiejętnie podkręcając obroty i ewidentnie bawiąc się graniem. Na „Live All Over the Place” otrzymujemy więc potężną dawkę esencjonalnego rocka, w której nawet akustyczne utwory nie pozbawione są specyficznego groove. Najlepszymi, w moim odczuciu, momentami pierwszego dysku są: utwór trzeci – „Believe” – zwieńczony spontanicznym, zaangażowanym społecznie monologiem Pinnicka oraz utwór szósty, porywający niezwykle pozytywnym i radosnym refrenem: Music, music / I hear music / Music over my head. Na drugim krążku wyróżniają się natomiast: balladowy „Mississippi Moon” czy brawurowo wykonany „Cigarettes”. Takich natchnionych momentów jest jednak na „Live All Over the Place” jak dla mnie zdecydowanie za mało. Brakuje mi tu nieco ekspresji, wybuchów emocji czy nawet odrobiny taniego efekciarstwa, bez którego muzyce stricto rockowej chyba ciężko się jednak obejść. Być może owa ascetyczność stanowi właśnie o unikalności King’s X, do mnie jednak taka formuła nie do końca trafia i na dłuższą metę jest dość nużąca.
Podsumowując: po zapoznaniu się z „Live All Over the Place” mój stosunek do twórczości King’s X nie uległ szczególnej zmianie. Dalej znaniomuje go bardziej szacunek niż sympatia, skąd wnioskuję, że jest to materiał przeznaczony raczej dla fanów zespołu. I jako taki powinien się rewelacyjnie sprawdzić, mamy tu bowiem do czynienia z solidnym i autentycznym ładunkiem grania, którego jedyną wadą jest to, że mnie nie porwało…