Zacznijmy od tego, że ten facet, Wolfram Der Spyra, to całkiem niezwykła osobowość. Artysta, performer, zafascynowany możliwościami instrumentów elektronicznych (i to tych analogowych!), starający się od lat stworzyć koncerty będące swoistymi dziełami sztuki. Zapisem jednego z takich właśnie koncertów jest recenzowana płyta.
"Koncert słuchawkowy" - niezła nazwa, prawda? Założenie było takie - muzycy tego okazjonalnego projektu zamknięci zostali w dźwiękoszczelnych kabinach i tam grali. Muzyka docierała do słuchaczy przez bezprzewodowe słuchawki Sennheiser, w które została wyposażona publiczność. Już samo to dowodzi, że mamy do czynienia z człowiekiem "normalnym inaczej". Żeby było śmieszniej, ten akurat projekt Der Spyry jest jednym z bardziej normalnych, "zwyczajnych". Bo ten koleś miał już w dorobku przesyłanie muzyki faxem i koncert na telefon komórkowy. Serio.
Sama muzyka jest zaskakująco konwencjonalna, wręcz konserwatywna. Tak jakbyśmy cofnęli się powiedzmy do roku 1976, może nieco tylko później. Do czasów, gdy swoją świetność przeżywał pewien niemiecki elektroniczny tercet. Tangerine Dream.
To bardzo "mandarynkowa" muzyka. Pełna tamtego ciepła (dzięki analogowym syntezatorom i sekwencerom), które tak dobrze znamy choćby ze "Stratosfear" czy "Cyclone". Nawet kompozycyjnie utwory przypominają to, co TD tworzyli na swoich występach - dynamiczne, pędzące sekwencerowe szkielety i na tym klawiszowo - gitarowo - fletowo - skrzypcowe improwizacje. Z rzadka pojawi się echo fascynacji także Jean-Michelem Jarre (bo czyż nie jest echem "Zoolok" ta zabawa samplowanymi głosami w czternastej minucie pierwszego utworu?). Ale to tylko dodatek, całość brzmi jak wielki hołd złożony grupie Edgara Froese. I nie jest to nic złego, absolutnie. Bo ta muzyka, mimo całej swojej wtórności, bardzo dobrze się broni.
To w sumie nic wielkiego. Ciekawostka. Pamiątka po pewnym niezwykłym wydarzeniu i tyle. Ale jeśli słucha się tego z niekłamaną przyjemnością, to chyba dobrze świadczy o facecie, który całość sobie wymyślił, skomponował, przekuł w performance i w końcu wydał na płycie. Dzięki temu powstało coś trwałego, nie tak ulotnego, jak koncert. Coś, do czego możemy wracać. I będę wracał do tej płyty, na pewno do niektórych jej fragmentów. Zwłaszcza, że Tangerine Dream nagrywają obecne takie płyty, że mi wstyd za nich :)