To już drugi album w tym roku sygnowany nazwiskiem Kevin Moore. Podobnie jak Ghost Book Soundtrack to the film Okul, Graveyard Mountain Home jest swego rodzaju wypadkową zainteresowań Kevina muzyką filmową i jest ” filmowy” (jak najbardziej). Konotacji z X Muzą na albumie jest więcej. Próbowałam odnaleźć film, Age 13, który zainspirował Kevina, by zacząć pracować nad najnowszym dziełem. Jeszcze szukam – chyba raczej nie dostanę go w Polsce.
Spojrzałam na listę płac: są to przeważnie osoby, które pracowały z Kevinem nad Okul – tureccy muzycy. Zresztą – Kevin opuścił już ciepłą Kostarykę i zamieszkał w Stambule. Praca nad obydwoma albumami szła mówiąc krótko równolegle, a i niektóre motywy muzyczne pojawiają się na jednym, jak i drugim.
Graveyard Mointain Home nie ma jednak tej siły, którą ma Ghost Book. Czemu? Zabrałam album na wycieczkę na Ślężę. Chodząc sobie po szlakach jednocześnie słuchałam. Nie wiem czemu, ale poczułam się ZMĘCZONA. Może stres, w którym żyje ostatnio przesłania mi mówiąc oględnie, percepcję muzyczną. Jednak nie...chyba oczekiwałam czegoś więcej. Nie szarpnęło mną. Album ma specyficzną, duszną atmosferę, ale nie tak „mroczną” jak Ghost Book. Brzmienie jest fantastyczne, produkcja znakomita. Myślę nawet, iż gdyby Kevin zdecydował się wydać album w wersji audiofilskiej, to każdy maniak takich odsłuchów ( no wiecie, złote kable, odpowiednie pomieszczenia;)) byłby zadowolony!
Ale jednak czegoś mi brakuje. Wśród tych sampli, ścinków dźwięków zabrakło mi muzyki, takiej, której oczekiwałam. To nie są „piosenki” a raczej coś na kształt, małe intermezza, a nie MUZYKA. Kevin, jak wszyscy wiemy, jest już bardzo daleko od muzycznego poletka zwanego progresywnym metalem, może też i dlatego brakuje mi pewnych konstrukcji muzycznych opartych na zasadzie zwrotka, refren , a później kombinatoryka:-)..
....Aczkolwiek, zmarły niedawno Jacques Derrida twierdził, iż postmodernizm w sposób nieunikniony kończy się dekonstrukcjonizmem, a dekonstrukcjonizm kończy się (albo szczęśliwie się zakończy) dekonstrukcją dekonstrukcjonizmu, zatem i nowe dzieło Kevina powinniśmy tak rozpatrywać (albo BYĆ MOŻE tak rozpatrywać).
Więcej (na szczęście) tu ambientu i psychodelii, niż pokręconych dźwięków – a że dość to monotonne... A przecież nie jest to muzyka w stylu „wypełniacza”, nie jest to muzyka „tła”.
Kevin jest nieprzeciętnie utalentowanym muzykiem, bardzo kreatywnym, ale... To cholernie ciężka do odsłuchu płyta. Nie możesz słuchać jej „w biegu” – musisz usiąść, wyłączyć teraźniejszość, myślenie o bliskich, pracy, debecie na koncie i stresie. Wówczas nie zrozumiesz. Ja za pierwszym odsłuchem powiedziałam NIE ROZUMIEM, kiedy się wyciszyłam, każdy dźwięk zaczął do mnie docierać.
Ta muzyka powinna być słuchana na słuchawkach, w ciemności, kiedy każdy najmniejszy nawet szelest urasta do rangi grzmotu. I kiedy nikt ci nie przeszkadza.
Przyjaciel (ten od Pompejusza) – trochę mnie wyśmiał, iż słucham, jak to określił „nudnego plumkania”. Ale co tam, lubię takie dźwięki:-)
Wspomniałam wcześniej o znakomitej produkcji – jest tylko jednym z elementów, ale w tym przypadku zdominowała w znacznym stopniu MUZYKĘ.
Graveyard Mountain Home to bardzo smutny album. Jak zwykle w przypadku Chroma Key. Taki w klimatach Sigur Ros ( jednak) i... Talk Talk.
Czy oczekiwałam więcej? Z pewnością – rozbudzona, nieprzewidywalnością Ghost Book. Ale takież jest życie – nieprawdaż?