Wędrówki szlakiem pandemicznych koncertów ciąg dalszy. Tym razem na warsztat idzie progmetalowa formacja brytyjska TesseracT, która w minionym roku pochwaliła się wydawnictwem Portals. Nie ukrywam, że ten powstały już prawie dwie dekady temu w Milton Keynes zespół jest dziś dla mnie w awangardzie, troszkę już kostniejącej, progmetalowej formy, obok choćby takich składów jak Leprous czy Haken. I ta rzecz niewątpliwie pokazuje ich starania o to, aby oddać fanom rzecz niebanalną, niestandardową, niosącą coś więcej niż tylko muzykę.
Ale po kolei. Bo Portals genezę miało taką, jak Bóg przykazał w dzisiejszych czasach. Wobec niemożności grania na żywo, 18 listopada 2020 roku grupa zarejestrowała materiał w studiu Lite Up w Fareham, po czym finalny efekt zaprezentowała w sieci 12 grudnia tegoż roku streamując ów występ. Oczywistym stało się, że wobec rozmachu przedsięwzięcia, o czym za chwilę, materiał trafi na CD, DVD, Blue-ray i LP, co stało się faktem latem minionego roku.
Sonder, ich ostatnia płyta, choć niedługa, miała charakter koncept albumu, o dosyć filozoficznej wymowie, podejmującej wątki miejsca ludzkości we wszechświecie, jej egzystencji i przemijania. I ta płyta stała się podstawą dla tej koncertowej prezentacji, bowiem słyszymy z niej pięć z ośmiu kompozycji. Ale ciekawym jest to, że choć pozostałych dziewięć nagrań reprezentuje starszą dyskografię TesseracT (niektóre bardzo rzadko wykonywane na żywo) a utwory z Sonder są porozrzucane, to wszystko tworzy… kolejny koncept album! Koncept o nieco fantastyczno – futurystycznym wyrazie, podzielony na pięć aktów mających swoje tytuły oraz postaci Podróżnika i Gai w skromnych kreacjach aktorskich.
Muzykę TesseracT trudno nazwać li tylko progresywnym metalem. Bo wraz z nisko strojonymi gitarowymi riffami są w niej elementy djentu a wraz z polimetrycznie grającą sekcją rytmiczną ewidentne odniesienia do matematycznych łamańców w stylu math metalu, co może się spodobać fanom Meshuggah, Periphery czy Animals as Leaders. Jest jednak w tej muzyce i mnóstwo przestrzeni, często ambientowej, klimatu i niezłej melodii. I to wszystko mamy na Portals – można powiedzieć - dziele, które w jednej, dużej pigule idealnie odpowiada na pytanie: czym dziś jest TesseracT? To jednak pytanie dla tych, którzy ich nigdy nie słyszeli. Bo dla starych słuchaczy, Portals będzie swoistą wisienką na torcie dotychczasowej dyskografii, pięknym jej podsumowaniem, ale też i pokazaniem jej w innej, wręcz niesamowitej jakości.
Bo artyści faktycznie nie poszli na łatwiznę. Zatrudnili profesjonalistów do sfilmowania przedsięwzięcia a studio, w którym grali, naszpikowali bogatymi światłami, efektami, laserami i wizualizacjami. To jednak, mimo wszystko, dodatek do muzyki. Muzyki, która brzmi potężnie, mocarnie, niezwykle przestrzennie i selektywnie. Naprawdę, dawno nie słuchałem blu-raya, w którym brzmienie byłoby przygowane z takim pietyzmem. Choćby dla niego warto Portals posłuchać.
Jest oczywiście jeden zasadniczy mankament. Trudno to tak naprawdę nazwać koncertem, bardziej jednym, wielkim teledyskiem, albo czternastoma klipami. I to nie tylko ze względu na brak publiczności. Bardziej chodzi o to, że to wszystko jest ekstremalnie sterylne i perfekcyjne. Co oznacza, że było przy tym mnóstwo „grzebania” już po nagraniu. Mnie to nie przeszkadza, bo któż dziś tak nie robi? Dlatego traktuję Portals bardziej jako muzyczny dokument pokazujący zespół na pewnym etapie swojej kariery, niż koncert.