Są płyty, których odsłuch przypomina obserwowanie międzygwiezdnej podróży zza szyby intergalaktycznego pojazdu, mknącego z prędkością światła przez bezkres uniwersum. Siedzimy sobie wygodnie, sycąc się bezstresowym spokojem i delektując się mijającymi nas rozedrganymi obrazami pulsujących kwazarów, jarzących się karłów, gazowych olbrzymów, eonów czasoprzestrzeni mknących ku nieubłaganemu horyzontowi zdarzeń i czujemy bezbrzeżną samotność w tym odrealnionym świecie mając za towarzystwo tylko szumiącą, stechnicyzowaną maszynerię kosmolotu. Przejmujące zimno, choć na zewnątrz, bo gdy poczujemy je wewnątrz to oznacza, że już nie żyjemy. Introwertyczne emocje. Bezkres bezgwiazd. Absolutne termiczne zero...
Mogłabyś wskrzeszać zmarłych
Tymi okropnie kłopotliwymi oczami
Może zawsze będziesz zła
Może zawsze będziesz taka sama.
Taki prog-metal to my lubimy. Bez nadęcia. Bez Bóg wie jakich iluzjonistycznych oszukańczych sztuczek. Obrazowy, emocjonalny i gęsty. Krytycy lekką ręką zapakują tą muzę do szufladki z napisem djent czy math-metal, ale w porównaniu choćby z takim Meshuggahem jest doprawdy lajtowo. Śpiew wokalisty Daniela Tompkinsa potrafi być bardzo łagodny, trącący nieco liryzmem Brandona Boyda z Incubusa, ale są chwilę gdy przeistacza się w screamowe darcie ryja, co dodaje fajnego efektu zróżnicowania. Elektroniczne płaszczyzny przecinają się swoimi wektorami zmierzając w kierunku nieodgadnionej nieskończoności. Precyzyjne gitarowe łamańce tną równo i bezlitośnie, lecz nie ma tu miejsca dla typowego shreddu czy brutalnej krajanialnicy, jest za to intergalaktyczność rodem z Nocturnusa czy z innej beczki niedocenionego kosmicznego prog bandu Cea Serin. Jest toolowość, ale nie taka typowo narzędziowa, raczej subtelnie cybernetyczna, szumiąca natłokiem informacji przetwarzanych z prędkością światła. Trochę nu-metalowego nalotu, ale takiego ambitniejszego, więc to nie razi, a wręcz mile łechce. Sporo kontrastów, gdyż nastroje zmieniają się tu jak w sinusoidzie, a gitarowa djentowa sieczka ewoluuje w kosmicznie ambientowe czasoprzestrzenie. Oniryczne rozmarzenie miesza się z namiętnym walcowaniem, eteryczność z prog-metalową perfekcją.
To czujne życie nie jest takie jak się wydaje
Nie ma czasu na rozmowy, Nie ma powietrza
Wspominaj woń jednego kwiatu
Co rzeźnik dzieli, wilki pożerają
Ale jeśli to wchłoniesz to na pewno umrzesz
Kiedy zostaniesz zakopany ze swoją delikatnością
Zaciągniesz ją do twojego samotnego grobu.
Całość zrealizowana w godny podziwu sposób podkreślający niesamowity gitarowy ciężar, który został skompresowany tu tak, że czujemy go głęboko w trzewiach jeszcze długo po odsłuchu. Zwłaszcza że sekcja rytmiczna bezlitośnie bije tu po nerach (pewnie żeby później nie było śladów). A na pierwszym planie niesamowity, odrealniony, kosmiczny klimat. Czyli to co uleciało z wielu ślepo goniących za technicznymi fajerwerkami współczesnych prog-metalowych produkcji. Myślę, że choćby taki astoniszingowy Dream Theater mógłby się sporo nauczyć od młodszych kolegów. A może, patrząc na ich najnowszy album, już się coś nauczył?