Dokładnie po dwóch latach od wydania Inner z czwartym albumem powraca Hidden By Ivy, czyli duet wokalisty i autora tekstów Rafała Tomaszczuka oraz instrumentalisty Andrzeja Turaja. Karierę tej powstałej w 2014 formacji śledzimy od początku pisząc o wszystkich dotychczasowych jej płytach. A te pokazywały jak na przestrzeni tych kilku lat ewoluował styl grupy. Na debiucie Acedia było to granie niespieszne, ilustracyjne, przestrzenne, dość ponure (dark wave), trochę oniryczne, ambientowe, z gotyckim posmakiem, choć pojawiła się tam już kompozycja Shame, pachnąca muzyką Depeche Mode. Bo na Beyond, oprócz wcześniejszych pierwiastków, weszły elementy dream popowe. To jednak trzeci album, Inner, przyniósł bardziej wyraziste zmiany. Muzyka stała się jaśniejsza, bardziej przystępna, melodyjna, sięgająca do lat osiemdziesiątych.
Pozwoliłem sobie na nieco dłuższą opowieść o tym co było, bowiem ona pokazuje jak duet nie dreptał w miejscu, szukał swojej brzmieniowej niszy i… znalazł ją na Absent! Albumie najbardziej jednorodnym i spójnym. Wiem, że dziś w muzyce, żeby pokazać swoją oryginalność, najlepiej jest połączyć różnorodne stylistyki, do tego pobawić się wykorzystywaniem różnorodnych, często „nierockowych” instrumentów. Oni już to przeszli. Bo na debiucie była wiolonczela, trąbka (ta ostatnia także na Inner), były próby ocierania się o progresję, jazz czy nawet trip-hopowe bity. Zresztą, na poprzednich albumach byli zaproszeni muzycy, na Absent wszystko jest w rękach duetu.
Tu panowie postawili na piękną, czystą prostotę. Śliczną, mającą w sobie mnóstwo nostalgiczności i melancholii, muzykę, która jest niezwykle atrakcyjna melodycznie i, nie boję się tego napisać, komercyjnie. Tak, wiem, kompletnie „odpłynęli” w lata osiemdziesiąte. Ale w jaki szlachetny sposób! Bo to taki new romantic XXI wieku. Rytmiczny, wręcz taneczny, z krystalicznie czystym, aksamitnym, wokalem Tomaszczuka (z charakterystycznym pogłosem), ładnymi klawiszowymi tłami oraz nienachalnymi, czasami rozmytymi, figurami gitarowymi tworzącymi klimat. Myślicie, że to inteligentniejsza dyskoteka? Spokojnie. W ich brzmieniu uważne ucho usłyszy klasyczny New Order, czy Clan Of Xymox. A i pewnie parę innych cenionych nazw można byłoby dopisać.
Pisałem, że to płyta niezwykle spójna? Jest jeden wyjątek. Jeden z ich nielicznych utworów zaśpiewany po polsku. Tacy jak ty odstaje od reszty samą koncepcją i strukturą. Odmienny rytmicznie, z głównym tłem brzmieniowo przywołującym… kalimbę, ale też ubrany w melorecytację, a nie śpiew. Do tego z niezwykle wymownym i aktualnym tekstem autorstwa Małgorzaty Masłowieckiej (pozostałe należą oczywiście do Rafała Tomaszczuka): „Jeśli świat należy do nas, dlaczego czujesz, że on jest bardziej ich niż twój, wolisz im go oddać, niech go sobie wyrywają, niech się nim dławią, niech sobie go wezmą, niech sobie go wsadzą…”.
Czy coś tu można wyróżnić? Trudno, bo praktycznie każdy numer to melodyczny cios. Light House, I Will Follow You, Under the Waves, From Now On, czy It's Still the Night zawierają motywy, od których po 2-3 odsłuchach trudno się uwolnić. Ach, zapomniałbym. Płytę kończy subtelna, nastrojowa ballada Ivy, już bez perkusyjnych brzmień, za to z pogwizdywaniem w jej finale.
Płyta ma w zasadzie dwie słabości. Po pierwsze - trwa tylko pół godziny, po drugie – ukazuje się tylko w wersji cyfrowej, artyści nie przewidują na tę chwilę fizycznej edycji. W każdym razie, polecam. Warto czekać na 19 listopada. Bo tak fajnie, noworomantycznie jak oni, nikt już u nas chyba nie gra. Myślę, że ten album mógłby się spodobać Tomaszowi Beksińskiemu. Bo jest bardzo dobry.