Jeśli lubisz The Kinks, Small Faces czy The Who to z pewnością nie powinieneś przejść obojętnie obok The Creation. Wielki hit grupy „Painter Man” obok chwytliwej melodii ma jeszcze jedną sensację. Otóż Eddie Phillips, gitarzysta The Creation używa w tym numerze smyczka do skrzypiec wydobywając niesamowite dźwięki ze swojego instrumentu. Usłyszał to Jimmy Page i jak łatwo się domyślić po chwili już ten efekt wykorzystywał w The Yardbirds a potem w Led Zeppelin.
Historia zespołu rozpoczęła się w 1963 roku gdy do już istniejącej grupy Blue Jacks dołączył nowy wokalista Kenny Pickett oraz gitarzysta Eddie Phillips. Wtedy zmienili nazwę na Mark Four i podpisali kontrakt płytowy z brytyjskim oddziałem Mercury Records. Niestety powstałe w owym czasie dwa single nie sprzedały się i choć brytyjska publika uważała, że ich praca jest dość oporna, to niemieccy fani przyjęli ich w Wilhelmshaven entuzjastycznie. To właśnie podczas długiego pobytu w Niemczech zespół zetknął się z miejscową kapelą Roadrunners, której gitarzysta wykorzystywał sprzężenie zwrotne, Eddie Phillips odnotował ten fakt i zaczął wprowadzać go do swojej gry. Mark Four nagrywali singiel „Hurt Me (If You Will)”, który również nie odniósł sukcesu ale ustanowił początek nowego brzmienia. Na tej płytce Phillips wykorzystał swoje doświadczenia z Niemiec modyfikując efekt sprzężenia zwrotnego. Jednak Mark Four zakończyli swoją historię z początkiem 1966 roku, by wiosną tego roku przekształcić w The Creation. Wprawdzie już bez Thompsona i Daltona, którzy dołączyli do The Kinks ale wraz z Herbie Flowersem i Bobem Garnerem.
The Creation wpadło na brytyjską scenę dzięki singlowi „Making Time”, który miał wszystkie cechy przeboju: zabójczy beat, świetny refren i chrupiącą gitarę Phillipsa. Praca nad jedyną płytą długogrającą trwała krótko. W zasadzie „We Are Paintermen” nie jest albumem tak do końca przemyślanym i opracowanym w jednolity sposób. Jest to zbiór singli wydanych przez zespół w latach 1966-1967, w tym kilku stron B oraz paru utworów nagranych, ale nie wydanych do tego czasu. Jedno jest pewne, brany pod uwagę jako drugi gitarzysta przez Pete’a Townshenda do The Who, Eddie Phillips jest niesamowitym grajkiem i choćby z jego powodu trzeba poznać te nagrania.
„Making Time” to stopa wetknięta w drzwi, natychmiastowy klasyk z potężnym riffem Phillipsa, wzmocniony smyczkiem bijącym struny gitary powoduje nadejście walki gigantów w śnieżnych otchłaniach. Kolejną petardą jest „Tom Tom” gdzie niezwykły refren rozwija się na innych torach przecinających riffy gitary niczym zwrotnice kolejowe. Psychodelicznymi spiralami i odległymi chórami rozbrzmiewa hipnotyczny „Through My Eyes”, gdzie brudna gitara wciska się do halucynogennych kości wysysając szpik do ostatka. Ale mamy tu też lżejszy akcent. Wesoła w melodii, prawdziwa bublegum piosenka „Try And Stop Me” świetnie podąża w optymistyczne klimaty, tak charakterystyczne dla lat sześćdziesiątych. Trzy covery wykonane przez The Creation również zasługują na uwagę. „Cool Jerk” wykonany z pasją i młodzieńczą energią, wrzucony został jako otwieracz płyty. „Like a Rolling Stone” zagrany w Byrdowskim stylu z chrząkającą gitarą fajnie wpasował się do pozostałych numerów a wersja „Hey Joe” nie pozostawia nic do dodania. Gitara dostarcza niezbędnego brzmienia, często wykorzystując sprzężenia zwrotne, organy jęczą w rozrzedzonym powietrzu a bębny poruszają się do przodu, jakby już złapały króliczka. Nie ma czego się wstydzić.
Największym sukcesem zespołu w Wielkiej Brytanii był numer „Painter Man”, który dotarł do 36 miejsca na liście. Ten tradycyjnie zaczynający się utwór prowadzi do chwytliwego refrenu by w części instrumentalnej po raz kolejny zachwycać się popisami Phillipsa. To tu mamy ten szczególny dźwięk smyczka jeżdżącego po strunach gitary, bombardującego podpalony wzmacniacz płomiennym efektem. Wydany jako singiel w październiku 1966 roku, jest to utwór kończący lp. Co ciekawe, stał się bardziej znany w nieprawdopodobnej wersji disco wykonanej przez grupę Boney M w 1978 roku.
I tak niedługo po wydaniu albumu Eddie Phillips opuszcza grupę, dołączając na jakiś czas do wokalistki P.P. Arnold po czym rozstaje się ze sceną muzyczną i zostaje kierowcą autobusu w Londynie. Szkoda.
Zespół rozpada się w 1968 roku i z pewnością pozostawia po sobie niemały niedosyt. The Creation zyskał reputację jednego z zagubionych ogniw rocka lat sześćdziesiątych, rodzaju angielskiej odpowiedzi na Moby Grape pod względem ogromnego talentu muzyków, który w niewyjaśniony sposób znalazł się w ślepym zaułku.