To, że psychodelia swego czasu rządziła na świecie nie ma żadnych wątpliwości. Jak ośmiornica powoli nabierała kształtów i rozmiarów. A jej macki wynurzały się na powierzchnię i każdy mógł je podziwiać, jeśli tylko chciał. Ale piękne kształty zostawały też pod wodą. Od czasu do czasu wychylały się i dawały się zobaczyć, to był urok. A co było jeszcze głębiej. To już tylko najwytrwalsi mogli się radować tym widokiem. Podczas moich wypraw przyjrzałem się dokładnie psychodelicznej ośmiornicy. Te końcówki długich ramion pływających swobodnie na powierzchni znam od dawna. Reszta odkrywa swoje wdzięki, powoli dopuszcza mnie do siebie i pozwala rozkoszować się niespotykanym zjawiskiem. Dziś porzuciłem wody Ameryki i Europy aby zobaczyć co skrywa się bardziej na południu.
Argentyna.
To, że The Beatles byli najbardziej popularnym bandem na świecie jest niekwestionowaną prawdą. Nic dziwnego, że wielu młodych ludzi wzorowało się na ich twórczości. Powstawało mnóstwo pięknych utworów i płyt, które bezpośrednio lub pośrednio nawiązywały do dokonań The Beatles. Los Walkers powstał w połowie lat 60-tych a ich muzyka obiecująco dostrzegła rozpowszechniającą się Beatlemanię na całym świecie. Po nagraniu dwóch płyt, na których zmieszano garść oryginałów i mnóstwo coverów, Los Walkers zaczął dryfować wraz z psychodelicznym przypływem i nagrał „Walking Up with Los Walkers”. Do czego można się przyczepić? Pomimo presji ze strony wytwórni płytowej muzycy zdecydowali się (podobnie jak na dwóch poprzednich albumach) śpiewać po angielsku. Myślę, że gdyby użyto języka hiszpańskiego mogłyby być te nagrania bardziej oryginalne. Co jeszcze? Słuchając tych piosenek od razu poznamy jaki wzorzec sobie chłopaki obrali. Na szczęście jest to prawie ideał, a niektóre numery wręcz mogą zmylić. Czy to nie są jakieś nieznane utwory The Beatles?
Dla mnie to nie są wady. Ja się tego nie czepiam. Dostaliśmy płytę z zdecydowanymi wpływami psychodelicznymi, a nawet wg. niektórych głosów sformułowaną jako „South American Sgt. Pepper”. I wydaje się, że właśnie taki był zamysł Los Walkers, choć słychać tu i „Rubber Soul” i „Revolver”. Płyta rozpoczyna się mocnymi akcentami, melodyjnej piosenki „Tenemos Mucha Ayuda” i podobnie jak kolejne numery brzmi po prostu świetnie. Lekkie muśnięcie udawanych igraszek country w „Toma Mis Manos Y Dime” zbliża nas do brytyjskiej inwazji i zespołu The Kinks. Pełne luzu i optymizmu wykonanie raduje nasze uszy. Uwielbiam te rytmy. Tak, to moja muzyka.
Posłuchajcie następnej na liście ballady „Sonrie A Tremelon”. Surowa gitara i delikatne skrzypce utrzymane w sferze psychodelicznej odnogi po prostu przykuwają uwagę. Sugestywna melodia brzmi cholernie świeżo a delikatna harmonia nieznacznie wpływa pod skórę i zasklepia migające niebo nad nami. „Donde Esta Miss Lee Los Sabados” zaczyna się odliczaniem a wyróżnikiem tego numeru jest z pewnością ciekawy aranż z delikatnymi organami i lekko sfuzzowaną gitarą. Bez wątpienia piosenki na „Walking Up with Los Walkers” są wspaniałe i podobnie jak większość nagrań z tamtych lat chciały zmusić młodych ludzi do tańca i zabawy ale i przy okazji trochę potrząsnąć zastałe struktury ich społeczeństw. Gdy tak sobie słucham tej płyty i siłą rzeczy porównuję ją do dokonań innych grupy z innych kontynentów, stwierdzam, że dystans między muzyką zapowiadaną przez wielką potęgę Ameryki Północnej a jej południowymi sąsiadami nie był tak duży, jak mogłoby się wydawać, biorąc pod uwagę fatalną różnicę np. w produkcji. Psychodeliczny garaż w „Si Yo Conociera A Esa Chica” wspaniale łączy chwytliwą melodię z zadziorną solówką gitarową i wcale nie męczy dźwiękiem. Natomiast „Recordano” łapie za słowa, nie masz wyjścia. Założę się, że po jego wysłuchaniu melodia zostaje w głowie przez następną chwilę a nawet układa się do mimowolnego nucenia. Uroczy numer, no, cholera świetny. Płytę kończy najbardziej psychodeliczny utwór „19.8”. Gitarowe wypełnienie odtwarzające efekt pętli taśmy przywodzi skojarzenie z „Tomorrow Never Knows” a całość jest równie melodyjna jak efekt Wielkiej Czwórki.
Przyznam się, że znałem wcześniej parę nagrań zespołów z południowego kontynentu ale jakoś nie było mi po drodze z nimi. Trochę irytował mnie sposób nagrania, te wszystkie zgrzytliwe, świszczące dźwięki gdzieś tam żarły się z wokalami i melodyjnością. Ale ja nie odpuszczam. Wiem, że pomimo tysięcy płyt jakie już znam z tamtych lat jeszcze znajdę klejnoty warte wypolerowania.
Los Walkers jest na pewno takim klejnotem.