The Koobas byli jednym z lepszych brytyjskich zespołów, które ledwo odcisnęły piętno na ścieżce muzycznej kariery w połowie lat sześćdziesiątych. Niestety to kolejny zespół ulubiony przez dziennikarzy i popularny podczas występów na żywo, który nagrywając jedyną płytę w 1969 roku już stracony był na pożarcie. A było świetnie. Przecież to oni otwierali trasy koncertowe The Beatles i to ich bardzo szybko zauważyło kierownictwo EMI-Columbia, które od razu zaproponowało kontrakt.
Grupa została założona w 1962 roku przez gitarzystę i wokalistę Stuarta Leathwooda i Roya Morrisa, perkusistę Johna Morrisa (którego szybko zastąpił Tony O’Reilly) oraz basistę Keitha Ellisa. Wszyscy oni byliu weteranami liverpoolskiej sceny muzycznej a grali w takich kapelach jak: Thunderbeats i The Midnighters. Na początku nazywali się Kubas i w grudniu 1963 roku przez trzy tygodnie występowali w Star Club w Hamburgu, gdzie zdobyli sobie poważną pozycję jako wykonawcy „nowej” muzyki. Brzmienie mieli porównywalne do The Beatles, The Searchers czy Mojos ale mieli dodatek amerykańskiego rhythm and bluesa z silnym ale lirycznym atakiem gitary i przekonywującym wokalem.
W 1965 roku grupa The Koobas dała dziewięć koncertów w najbardziej prestiżowych klubach w Londynie i zaczęła zdobywać świetną prasę, ale single, które nagrywała nie zdołały zaliczyć żadnego miejsca na listach przebojów. I choć nadal otrzymywał ciekawe propozycje koncertów, a to z The Who lub trasa po Szwajcarii z Jimi Hendrix Experience to jednak nie przekładało się to na utrwalanie nagrań w studio. Brzmienie grupy było smukłą, melodyjną marką opartą na R&B ale jako kompozytorzy muzycy zaczęli rozkwitać dość późno, co mogło być częścią ich problemów.
Nagrali dobrze brzmiące i zabawne piosenki, ale jakoś nigdy nie połączyli się z odpowiednim dźwiękiem we właściwym momencie. Do połowy 1967 roku zmienili wygląd i brzmienie odchodząc od R&B w amerykańskim stylu i kierując się w stronę psychodelii. Członkowie zespołu zaczęli pisać własny materiał, czasem z pomocą przychodził im nowy manager Tony Stratton-Smith. Jednak jedyny singiel, który zyskał popularność to nie była ich własna kompozycja tylko przeróbka numeru Cata Stevensa „The First Cut Is the Deepest”. Dodając ciężką gitarę o fuzzowym tonie do tej melodyjnej piosenki zespół wskoczył na listy przebojów ale znowu zadziałał pech. W tym samym czasie numer ten nagrała P.P. Arnold i to jej wersja weszła do Top 20. Pomimo wszelkich starań Strattona-Smitha zespół nie mógł się odnaleźć. Jakość ich koncertów i wynagrodzenia zaczęły spadać. Pod koniec 1968 roku uzgodnili, że się rozejdą. Jak na ironię, podział grupy zbiegł się z ostatnim wysiłkiem Strattona-Smitha aby wywalczyć nagranie dużej płyty. Grupa przetrwała wystarczająco długo by dokonać nagrań ale już w trasę promującą album nie pojechała. Zamiast tego, w 1970 roku Keith Ellis przeszedł do Van Der Graaf Generator, a następnie do Juicy Lucy a Stuart Leathwood stał się częścią duetu Gary & Stu z Garym Holtonem.
„Koobas” ukazał się w 1969 roku gdy grupa już nie istniała.
Strona pierwsza:
Rozpoczyna się numerem „Royston Rose” napędzanym przez Rickenbackera z mocnym rytmem i ciekawą solówką sfuzzowanej gitary. Klimatycznie ten jak i pozostałe numery mocno siedzi w brytyjskiej psychodelii i możemy je na równi stawiać z dokonaniami Small Faces, The Zombies czy The Pretty Things. Piękne melodie i chwytliwe refreny tylko olśniewają pozostałe fragmenty płyty. Właśnie „Where Are The Friends” podsyca nastrój melodyjną partią refrenu co powoduje u mnie konieczność ponownego wysłuchania tych kilku taktów. Zwarta aranżacja i kapitalne współgranie chórków z wręcz trippowymi schodami i przeplatanymi organami z precyzyjnymi przerwami buduje klimat podnoszący pełny odsłuch do niebiańskiego oblicza a to usłyszysz w „Constently Changing” następnej piosence zawartej na płycie. Natomiast „Here’s A Day” daje zespołowi możliwość oddania hołdu Liverpoolowi w doskonałym stylu a’la The Kinks, z kolanami uniesionymi do góry i kapiącym piwem w jakimś portowym barze. No i ten jakże pospolity fragment tekstu: „Na rowerze do stoczni/ wszyscy chłopcy, którzy nie lubią poniedziałku”.
„Fade Forever” to coś w rodzaju niebieskookiego soulowego śpiewaka, ale nie dajcie się zwieść. Ten świetny numer zaczyna się dziwacznym intro, no nie wiem o co chodzi? Ale zaraz namiętny wokal jest złowiony przez mellotron i znakomitą grą zespołu. Już dochodzi do końca, już pełne wyciszenie (zresztą dość niespodziewane) kończy numer, gdy pod koniec odbija z wyjątkowo głośnym poziomem.
Strona druga:
Zniekształcona gitara, klawisze i warstwy melodyjnych gitar splatające się wokół ciężkiego rytmu rozpoczynają tą stronę numerem „Barricades”, bardzo aktualnym a dotyczącym zamieszek społecznych, które wybuchły w Czechosłowacji, którą zajęły w tym czasie wojska radzieckie. Melodia wpadająca łatwo w ucho jest złowieszcza na tle wybuchów eksplozji a gitarowe sola atakują czołgi „wyzwoleńczej” armii.
Janis Joplin pięknie zaśpiewała „Piece Of My Heart”. Piosenka sama w sobie jest urocza, pełna dynamizmu i kunsztownej woli nadążania za spadającymi gwiazdami. The Koobas zrobili to po swojemu aczkolwiek ich aranż jest podobny do oryginału. No ale to naprawdę fajna melodia.
Kolejnym numerem jest ballada „Gold Leaf Tree” zaśpiewana przez Ketha Ellisa, najpierw z towarzyszeniem fortepianu a potem piękną partią fletu. Ona tam jest ale musisz jej poszukać. Ona cyka, gdzieś w wyschniętej trawie a całość przenosi się na otwarte przestrzenie i płynie lekko przed siebie. No cóż, o kolejnym utworze zawartym na płycie, „Mr. Claire” mogę napisać tylko tyle, to jest przebój. Dlaczego nie został? Nie wiem.
Po prostu posłuchaj go.
I ostatnią piosenką zawartą na tym lp. jest „Circus”. Jesteśmy w cyrku na przedstawieniu. Tak, tak.
Oto mamy żonglerkę, linoskoczków, clownów, słoni, siłaczy i każdy z nich ma swój własny mały 20-30 sekundowy utwór, zachwycający główną melodią. A gdy tak podniebne akrobacje dobiegają końca, całość opanowuje parada wizualnych obrazów, która oddala się w ostatnie sekundy kończące płytę.
Krótsza recenzja?
Proszę bardzo.
Jeśli kochasz „Odessey and Oracle” The Zombies to „Koobas” jest z pewnością płytą dla ciebie.