W połowie kwietnia tego roku, nakładem WherePostRockDwells, ukazał się drugi album formacji iiah. W skład założonego w 2013 roku australijskiego zespołu wchodzą Tim Day (wokal, klawisze, gitary), Ben Twartz (gitara), Nick Rivett (gitara), Aaron Fuller (bas) i Matthew Stedman (perkusja). Po wydaniu premierowej EP-ki w 2015 roku dwa lata później grupa opublikowała debiutancki album Distances. Muzycy dzielili między innymi scenę z takimi formacjami jak Mono i We Lost The Sea. Już te nazwy sugerować nam mogą z jaką muzyczną materią mamy do czynienia…
Trudno dziś znaleźć w dosyć mocno hermetycznym stylu jakim jest post rock jakieś świeże i oryginalne tropy. I pochodzący z Adelajdy Australijczycy prochu nie odkrywają, a jednak ich muzyka przyciąga i w zalewie takiego grania warta jest zauważenia. Osiem kompozycji wpisane w godzinę muzyki przynosi głównie instrumentalną materię. Piszę „głównie”, ponieważ w dwóch utworach (Aphelion i Displacement, choć i w kończącym całość Lampda z delikatnymi wokalizami) słychać śpiew.
Kompozycje iiah mają tu dwojaki charakter. Z jednej strony mamy rzeczy klasycznie ambientowe, zdominowane przez luźne formy plam dźwiękowych, takie jak rozpoczynające płytę From Nothing, Sleep, czy w pierwszej części Eclipse. Bez użycia rytmicznej perkusji, bazujące na budowaniu klimatu i nastroju. Z drugiej strony dostajemy już rzeczy stricte rockowe, głównie operujące delikatnymi figurami gitarowymi, bez jakichś masywnych i potężnych ścian dźwięku. Więcej u nich delikatności i subtelności, choć są i momenty mocniejsze i surowsze, gdzie obcujemy z nisko strojonym basem i gitarami (Eclipse). Oczywiście są też tak charakterystyczne dla post rocka repetycje.
Do najciekawszych fragmentów należą niewątpliwie wykorzystany do promocji płyty, wokalny i bardzo piękny, Aphelion, 20.9% i Luminescene. Warto też koniecznie zwrócić uwagę na zamykający płytę blisko 13 – minutowy Lambda, wielowątkowy i mający tym samym bardzo progresywny wyraz. Terra może przełomu w instrumentalnym, przestrzennym i mocno ilustracyjno - filmowym rocku nie przynosi. Jest mnóstwo inspiracji od Mono, sleepmakeswaves, Explosions in the Sky po Pink Floyd. Niemniej słucha się tej płyty bardzo dobrze. Polecam.