Jeszcze jeden polski debiutant pojawia się w tym roku w naszym recenzyjnym dziale. Podkarpacka formacja SubLunar, bo o niej mowa, powstała pod koniec 2016 roku i tworzy ją pięciu muzyków – basista Jacek Książek, gitarzyści Michał Jabłoński i Marcin Pęczkowski, wokalista Łukasz Dumara oraz perkusista Łukasz Wszołek. Ich pierwsze wydawnictwo, A Welcome Memory Loss, ujrzało światło dzienne w tym roku i, choć wydane własnym sumptem, zyskało ciekawą szatę graficzną na czele z intrygującą okładką autorstwa Bernadetty Dziubinski ozdobioną do tego nazwą zespołu i tytułem z wykorzystaniem techniki selektywnego lakierowania.
Nie to jednak jest najistotniejsze, a muzyka. Na płycie znalazło się dziewięć kompozycji wpisanych w niespełna godzinę muzyki. Muzyki silnie gitarowej, wszak skład ma na swoim pokładzie aż dwóch gitarzystów. I to słychać. Artyści operują głównie w stylistyce progresywnego metalu stawiając na pewne zróżnicowanie w obrębie poszczególnych kompozycji. Matematyczne, rytmiczne łamańce w połączeniu z ciętymi gitarowymi riffami sąsiadują ze zwolnieniami i nastrojowymi wyciszeniami dodającymi całości sporego klimatu. I czynią to mimo braku w instrumentarium klawiszy, które z pewnością takie zadanie zwykle ułatwiają. Ponadto, mimo dwóch gitarzystów, grupa odchodzi od solowych gitarowych tyrad. Oczywiście takowych form nie brakuje, niemniej trudno postrzegać je w kategoriach charakterystycznych dla progmetalu wirtuozerskich popisów. Można oczywiście szukać na siłę jakichś odniesień. Gdzieś chwilami słychać Tool, czasami Dream Theater (43%), ale to bardziej luźnie skojarzenia. Ważne też, że całość ma dobrze dobrane do takiej stylistyki brzmienie, jest soczyście i selektywnie.
W tej beczce miodu jest jednak i łyżka dziegciu. Bo jednak album w ogólnym obrazie z czasem zaczyna nużyć. Kompozycje budowane są na podobnych schematach i brakuje im większej wyrazistości (jak np. chwilami funkujący Square One). Nie ukrywam też - choć wiem, że to kwestia indywidualnego smaku - że brakuje mi tu jakichś nośnych tematów, które podciągnęłyby tę płytę, dwóch, czy trzech melodyjnych „killerów” ożywiających album.
Płytę kończy niespełna 14 – minutowy Suspension Of Disbelief, na pewno dziś dla nich bardzo reprezentatywny i jednocześnie dobry prognostyk przed kolejnym wydawniczym krokiem. Myślę, że może być na nim jeszcze lepiej.